piątek, 8 lipca 2016

Teraz Polska: Podlasie.lipiec2016


                             01- 05 lipiec 2016


                                     326 km.



 

 

 

 

 

 Dzień pierwszy: 01. 07. 2016r.  77km.


 
Wczoraj po ok. 6 godzinach jazdy z Krakowa do Białegostoku (czas przejazdu za rok lub więcej będzie pewnie krótszy o połowę, gdyż cały czas jechaliśmy wzdłuż budującej się autostrady), dotarliśmy na kemping w Wasilkowie (miasteczko parę kilometrów od Białegostoku). Okazał się on trochę nie z tej epoki, ale pierwsze koty za płoty i przełknęliśmy lekko komunistyczne podejście do wypoczynku. Był to wieczór ostatniego naszego meczu na EURO 2016, więc po całkiem dobrej kolacji w miejscowym barze, przeżywaliśmy emocje meczu z Portugalią poprzez audycję radiową. Noc minęła spokojnie, poza krótkim epizodem, gdy jakaś miejscowa młodzież obrała sobie ławeczki niedaleko naszego namiotu za miejsce do nocnych dyskusji. Na szczęście stopery w uszach zagłuszyły perlisty śmiech lokalnej płci pięknej i udało się przespać do rana.

 Auto za 5 zł. za dobę zostawiliśmy  na parkingu przed kempingiem i ok. 10 wyruszyliśmy z lekko deszczową pogodą na naszą wyprawę na dziki wschód. Nadmienię jeszcze, że dzień wcześniej udało nam się zdążyć przed zamknięciem do Informacji Turystycznej w Białymstoku, mieszczącej się w futurystycznym gmachu opery, gdzie miły pan wręczył mi całkowicie za darmo przewodnik i mapę podlaskiej części szlaku rowerowego Green Velo, a także przewodnik tras rowerowych województwa podlaskiego i mapę Puszczy Białowieskiej. Byłam w szoku, gdyż takiej obsługi logistycznej nie spotkaliśmy ani w Niemczech, ani w Austrii, ani w Czechach, ani w Danii. To nie koniec jeszcze zaskoczeń na plus.
Green Velo w drodze na Supraśl, z którą połączyliśmy się po paru kilometrach jadąc z Wasilkowa przez Nowodworce i Ogrodniczki, poprowadził nas "wypasioną" ścieżką rowerową wzdłuż szosy 676. W Supraślu napotkaliśmy "Biedronkę", może ostatnią na całej naszej wyprawie, więc postanowiliśmy uzupełnić zakupy. Podczas gdy Krzysiek zaginął w czeluściach "Biedronki", ja prowadziłam miłą konwersację z lokalnym rowerzystą pasjonatem, który poprosił o pozwolenie przyjrzenia się naszym patentom na sakwy, bagażniki rowerowe, itp. Okazało się, że przemierzył on już okoliczne odcinki Green Velo, a także wiele innych regionalnych szlaków rowerowych.

Krzyże katolickie i prawosławne na rozstaju w Suszczy
 Ludzie tam na wschodzie są bardzo mili i skorzy do opowieści. Wkrótce dowiedziałam się, że Supraśl to filmowy Królowy Most z sympatycznego serialu "U Pana Boga za piecem" czy jakoś tak. Pan cyklista-sympatyk pokazał mi nawet budynek filmowego posterunku policji, a także opowiadał, że podczas kręcenia kolejnych części filmu, mieszkańcy zaprzyjaźnili się z aktorami i ekipą, a wielu z nich grało rolę statystów.

 Za Supraślem szosą o bardzo małym natężeniu ruchu wjechaliśmy  w  Puszczę Knyszyńską i przez miejscowość Kołodno dojechaliśmy do przysiółka Królowy Most (ten właściwy, nie filmowy).  

  Nieopodal Królowego Mostu zauważyliśmy dwa krzyże drewniane. Według podania odprawiana tu była msza polowa w r. 1812 dla wielkiej armii Napoleona, zdążającej wiodącym tędy traktem napoleońskim. Przechodził tędy korpus marszałka Neya, który dla ułatwienia przejścia artylerii rozkopał górę (podobno w czasie jednej doby) i miejsce to nosi nazwę Rozkopanka. Widnieje tam też miejsce, gdzie we wspólnej mogile pochowano poległych żołnierzy wojsk polskich, osłaniających odwrót Napoleona. Mogiła odznacza się grupą  sosen zasadzonych tu na pamiątkę przez Sakowiczów, byłych właścicieli majątku Królowy Most. Na św. Górze są mogiły 90 powstańców, straconych przez Moskali w powstaniu styczniowym.

 Za Królowym Mostem częściowo jadąc, częściowo prowadząc rowery wskutek dużej stromizny, wydostaliśmy się na drogę na Załuki. W samej miejscowości wyszedł nam na przeciw MOR czyli Miejsce Obsługi Rowerzystów. Są to "wypasione" wiaty z koszami na śmieci , często z toy-toyami. stojakami na rowery, po prostu Europa!!!. Nam akurat przypasował, bo lunął niezły deszcz i udało się go przeczekać pogryzając kanapki i rozmyślając nad postępem polskiej branży rowerowo-turystycznej.

 Deszcz minął i dalej za świetnie oznaczonym szlakiem Green-Velo jechaliśmy przez Gródek do  miejscowości Michałowo, gdzie w okolicy mieliśmy zaplanowany nocleg na polu namiotowym. Pora jednak była jeszcze wczesna, więc postanowiliśmy wdrożyć wariant B i dojechać do Zalewu Siemianówka, gdzie mieliśmy namierzone dwa pola namiotowe.
Zachód słońca nad jeziorem Siemianówka
 Pogoda się wyciągnęła i trochę szutrem, trochę asfaltem dojechaliśmy nad zalew, gdzie czekało nas w miejscowości Stary Dwór gminne pole namiotowe, nad sama wodą, z pełnym węzłem sanitarnym, miłą obsługą, za 10 zł. od osoby, no kolejny szok.

 Na szczęście koncert jakiejś super popularnej grupy disco-polo był planowany dopiero na jutro wieczór, więc noc minęła w miarę spokojnie. Zaliczyliśmy jeszcze wieczorną kąpiel w ciepłym i czystym jeziorze i po kolacji złożonej z niezastąpionych liofilizatów poszliśmy spać

Nasze obozowisko nad zalewem









Dzień Drugi: 02. 07. 2016 r. 67 km.





 Dzień wstał piękny i wiadomo było, że będzie upalnie. Nie spieszyliśmy się jednak z pakowaniem, gdyż etap do Białowieży nie był daleki, a poza tym mieliśmy nadzieję, że będziemy jechać głównie w puszczy, w cieniu. Na samym początku dzisiejszej trasy skręciliśmy z niej trochę i w miejscowości Siemianówka, na końcu jeziora, ok. kilometr przejechaliśmy w poszukiwaniu zaznaczonej na mapie wieży widokowej. Mimo braku wskazówek w terenie, wieżę odnaleźliśmy po krótkim błądzeniu. Rozciągał się z niej piękny widok na jezioro przedzielone groblą po której wiodła trasa pociągu.


Widok z wieży widokowej na jezioro
Po powrocie na Green Velo jechaliśmy dalej w kierunku Narewki, ale w miejscowości Guszczewina szlak odbił do Puszczy Białowieskiej, Narewkę zostawiając z boku. Mieliśmy przez nią wracać za dwa dni. Zanim zagłębiliśmy się w puszczę, zatrzymaliśmy się w tejże Guszczewinie , gdzie oglądaliśmy ciekawy park edukacyjny opowiadający o bartnictwie w tych rejonach, a także Herbarium z szemrzącym potoczkiem i rzeźbą Światowida pośród drzew. Wszystko to całkowicie za darmo.
Rzeźba pszczoły w parku edukacyjnym w Guszczewinie
Gdy mieliśmy już ruszać dalej, nadjechała chyba 50 osobowa grupa rowerzystów-emerytów z przewodnikiem i zostaliśmy przez nich pochłonięci gdyż jechali tam gdzie my dość wąską drogą.

 Wkrótce droga zrobiła się piaszczysta i stroma, więc wszyscy ramię w ramię prowadziliśmy rowery. Miły pan przewodnik zapytał skąd i dokąd jedziemy i polecił nam parę ciekawych miejsc na trasie. Gdy piach się skończył, udało nam się wyprzedzić sznur dziarskich cyklistów i ok. 20 km.
przemierzaliśmy białowieskie knieje szutrową, czasem twardszą, czasem lekko piaszczystą drogą, a upał i komary dawały się we znaki. Tak dojechaliśmy do skrzyżowania, gdzie główna część szlaku skręcała w prawo na Hajnówkę, a jego ślepa odnoga w lewo do Białowieży. My wybraliśmy trzeci wariant, gdzie kolejna odnoga Green Velo prowadziła do Rezerwatu Pokazowego Żubrów.
Rezerwat pokazowy żubrów w Białowieży

 Była niedziela, więc to  jakby naturalne zoo znalazło licznych amatorów i parking był pełny. Teren jednak był rozległy, więc w samym rezerwacie tłumów nie było widać. Zostawiliśmy rowery przy bramie wejściowej, zakupiliśmy bilety i ruszyliśmy zwiedzać. Żubry owszem były, a także jelenie, sarny, wilki, dziki. Sporo jednak zwierząt pochowała się gdzieś w cieniu, bo gorąc był straszny. Nam też on nie ułatwiał wędrówki po nasłonecznionych alejkach, więc z ulgą wsiedliśmy znowu na rowery by dojechać do Białowieży i znaleźć jakiś nocleg.
Mieliśmy jakieś namiary na kempingi i pola namiotowe i zaraz na pierwszym z nich udało nam się znaleźć przyjemne miejsce biwakowe nad małym stawkiem. Agroturystyka nazywała się 'Pod Bocianem", gospodarze byli mili, węzeł sanitarny bardzo przyzwoity, więc nie szukaliśmy dalej.

Nasz stawek i obóz w Białowieży jeszcze przed burzą
 Rozbiliśmy namiot, umyliśmy się i poszliśmy "na miasto" w poszukiwaniu regionalnych podlaskich przysmaków, gdyż dzisiaj postanowiliśmy zaszaleć w restauracji. W ruch poszła solianka  (taka zupa, coś pomiędzy ogórkową, fasolową i gulaszową), babka ziemniaczana w różnych wariantach i kartacze, wszystko bardzo dobre.

  Po obiadokolacji i małym odpoczynku w cieniu wiatki nad "naszym" stawkiem, postanowiliśmy jeszcze trochę pojeździć po okolicy na lekko. Przypadkiem udało nam się trafić na ciekawy szlak poprowadzony po bagnach częściowo nadsypaną groblą, a częściowo drewnianymi kładkami.

Wieczorem już zasypiając słuchaliśmy pięknych pieśni ludowych, które dochodziły z odbywającej się w ogrodach pałacowych imprezy o nazwie Kupalle, na której miały występować zespoły z Białorusi i Podlasia. Na zakończenie odbył się pokaz sztucznych ogni. który wygonił nas z namiotu. Był on tym ciekawszy, że po jednej stronie niebo rozświetlały fajerwerki, a po drugiej błyskawice nadciągającej burzy.  Nadeszła ona dość szybko, trwała całą noc i połowę następnego dnia, ale o tym już jutro.


Kładka w puszczy


 Dzień trzeci, 03. 07. 2016 r. 10 km.




 Burza nękała nas cała noc i zastanawialiśmy się czy stawek, obok którego się rozbiliśmy, przyciąga pioruny. Rano była mała przerwa w deszczu i wtedy okazało się, że pozostali namiotowicze uciekli w ciągu nocy gdzieś pod wiaty i zadaszenia, gdyż teren zaczął podchodzić wodą. 


Na pytania jak przetrwaliśmy noc, odpowiadaliśmy, że nam takie burze nie straszne i w ogóle luz. Ledwo udało nam się zjeść śniadanie, przyszła kolejna burza i kolejna wielka ulewa. Tym razem musieliśmy nieco spuścić z tonu, bo do naszego namiotu tez w końcu dotarła woda.  W przerwie między deszczami przeprowadziliśmy ewakuację bliżej gospodarstwa pod zwolnioną właśnie przez poprzedników wiatę. Byli to również sakwiarze-rowerzyści. Powiedzieli, że muszą jechać mimo deszczu i najwyżej będą łapać jakiś autobus do Białegostoku. Nie zazdroszczę, bo wyruszyli w kolejną wielką zlewę i burzę. Państwo na motorze też się zebrali, więc zostaliśmy sami na polu namiotowym zastanawiając się co dalej robić.

 Prognoza mówiła o deszczu ciągłym aż do 23. Pozostawały nam od jutra jeszcze dwa dni na powrót do auta i nazajutrz miało być już pięknie. Podjęliśmy więc decyzję, że zostajemy na następną noc i spróbujemy coś pozwiedzać na miejscu. Burze ok. południa w końcu sobie poszły, ale deszcz został. Kiedy trochę zelżał, poszliśmy na obiad do sprawdzonej już knajpki na kolejne przysmaki kresowe. Dzisiaj była kiszka ziemniaczana i barszcz ukraiński. Wracając pochodziliśmy trochę po Parku Pałacowym, który został założony wokół Pałacu cara Aleksandra III w XIX w. Samego pałacu już nie ma, gdyż został rozebrany w 1961 r. przedtem przechodząc z rak do rak podczas kolejnych zawieruch wojennych Na jego miejscu wznosi się teraz okazały budynek dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Z carskich budowli pozostała jedynie Brama Pałacowa, Dworek Gubernatora oraz zrekonstruowana w ostatnich latach końcowa stacja kolejowa Białowieża Pałac. Na tejże stacji car z rodziną  wysiadał, gdy dwór przyjeżdżał na wielkie polowania w puszczy.  Park, choć w deszczu,  prezentował się ładnie,  a w dolinie rzeki Narewki utworzone zostały dwa stawy przedzielone groblą. Na tej grobli odnaleźliśmy obelisk upamiętniający pobyt we dworze w Białowieży króla Augusta III Sasa. 
 Podczas kolejnej przerwy w deszczu wskoczyliśmy na rowery i zrobiliśmy przejażdżkę do granicy Białoruskiej, ale już w powrotnej drodze złapał nas kolejny deszcz. Tak dotrwaliśmy w naszej suchej wiacie do wieczora, później pojawiła się jeszcze jakaś dziwna, męska, czarno-biała para piechotą z namiotem, a także już zwykła para samochodem z rowerami. Deszcz nie odpuszczał do samej nocy.

Dzień czwarty, 04. 07. 2016 r. 100 km.


 Zgodnie z zapowiedziami poranek wstał słoneczny i rześki, aż chciało się wsiadać na rower i ruszać. Pożegnaliśmy miłych gospodarzy i powtarzając tylko fragment szlaku z Białowieży do skrzyżowania w Pogorzelcach, dalej jechaliśmy kawałek głównym Green Velo  na Hajnówkę. Za miejscowością Budy, gdzie oglądnęliśmy tylko ciekawy krzyż upamiętniający zesłanych na Sybir po Powstaniu Styczniowym, zagłębiliśmy się w Puszczę Białowieską niebieskim szlakiem na Narewkę. W Budach jest piękny skansen, ale czas naglił, gdyż mieliśmy do nadrobienia jeden etap, pogoda była rowerowa, więc skansen musieliśmy odpuścić. Przez puszczę prowadził prosty jak strzelił szutrowy trakt, wygodny i twardy po wczorajszym deszczu.

 W Narewce odnaleźliśmy znaki czerwonego Podlaskiego Szlaku Bocianiego i ruszyliśmy wygodnym asfaltem wzdłuż rzeki Narewka, przez małe miejscowości zbliżając się do doliny Narwi. W miejscowości Eliaszuki spotkaliśmy na krótko szlak Green Velo i naszą trasę sprzed 2 dni , ale już w Suszczy za szlakiem Bocianim, przejeżdżając wcześniej mostem przez Narew, szlaki się rozdzieliły. W dolinie Narwi szlak prowadził raczej głównie drogami szutrowymi, które tylko w miejscowościach zmieniały się w asfaltowe, czasem pojawił się piach, ale na szczęście mokry i tylko ze dwa razy trzeba było zejść z roweru.


Narewka












 

Rzeka wiła się pośród ukwieconych pól, robiliśmy trochę zdjęć, ale cały czas wiedzieliśmy, że dobrze by było dzisiaj dojechać do miasteczka Suraż, więc postoje były dość krótkie. Pomiędzy miejscowością Narew, a Trześcianką szlak wyrzucił nas na nieprzyjemną i ruchliwą szosę, na szczęście na krótko. W Trześciance przed sklepem zrobiliśmy małą przerwę na kanapki. Dzięki miłemu panu. który z wolna sączył piwko przed sklepem, został on otwarty tylko dla nas, bo tam sklepy mają sjestę do 16. Pan poszedł na zaplecze, zawołał panią i udało się zakupić zimne piwo.

 Przy końcu miejscowości dostrzegliśmy świeżo odmalowaną cerkiew. Dalej na trasie znaleźliśmy jeszcze dwie. Wszystkie prezentowały się z zewnątrz bardzo pięknie, nie można było jednak dostać się do środka. W miejscowości Puchły wyczytaliśmy ciekawą historię cerkwi, która wiąże się z nazwą miejscowości. Otóż pod starą lipą mieszkał w dawnych czasach człowiek bezdomny i chory. Dokuczała mu puchlina nóg. Gdy pewnego razu modlił się do Matki Boskiej o ulgę w cierpieniu,


Cerkiew w Puchłach
na lipie ukazał mu się Jej obraz. Po pewnym czasie całkowicie wyzdrowiał. Zaczął opowiadać miejscowym ludziom o owym cudzie, którego doświadczył. Ludzie uwierzyli mu i w sąsiedztwie lipy zbudowali najpierw kapliczkę, a potem cerkiew. Przez wieki ta pierwsza cerkiew była kilkakrotnie spalona, ale wciąż miejscowi ją odbudowywali. Istniał też podobno cudowny obraz Matki Boskiej, który został stworzony na podobieństwo tego, który ujrzał ów cudownie uzdrowiony. Nazwa Puchły pochodzi od choroby, która za sprawą modlitwy pod cudownym obrazem, ponoć ustępowała bezpowrotnie.

  W Trześciance wjechaliśmy też w tzw. "Krainę Otwartych Okiennic. Jest to szlak wiodący przez trzy unikatowe pod względem architektonicznym wsie: Trześcianka, Soce i Puchły. Specyfiką ich zabudowań są kunsztowne zdobienia drewnianych domów. Bogato dekorowane i malowane jaskrawymi kolorami są okiennice, wiatrownice, narożniki, a także elewacja i szczyty. Ornamentyka ta jest niespotykana w innych regionach Polski i nawiązuje do zdobnictwa stosowanego w rosyjskim budownictwie ludowym.


Kraina otwartych okiennic
  Pogoda pod koniec dnia zaczęła się psuć, pojawił się silny, najczęściej przeciwny wiatr, a także czarne deszczowe chmury. Do Suraża i planowanego kempingu mieliśmy już niedaleko i mieliśmy nadzieję, że zdążymy przed deszczem. Jednak w miejscowości Doktorce złapał nas krótki, gwałtowny opad, nawet z gradem, parę razy zagrzmiało, Schowaliśmy się w wiacie przystanku autobusowego i po kilkunastu minutach deszcz sobie poszedł. Ostatnie kilometry tego długiego etapu znowu uciekaliśmy przed kolejną zlewą, ale tym razem udało się dojechać przed nią do wyjątkowo urokliwej stanicy kajakowej nad Narwią. Znów pozytywne zaskoczenie jeśli chodzi o tamtejszą infrastrukturę turystyczną.


 Stanica miała pięknie położone pole namiotowe nad rzeką, całkiem puste w ten deszczowy wieczór, z kilkoma wiatami, miejscem na ognisko, eleganckim węzłem sanitarnym, a także, pewnie za dodatkowa opłatą, z sauną i drewnianymi kadziami do gorącej kąpieli. Była też wypożyczalnia kajaków i rowerów. Wkrótce deszcz ustał i zrobił się piękny, choć chłodny wieczór. Miło było się wygrzać pod gorącym prysznicem. Kilometrów zrobiliśmy dzisiaj okrągłą setkę, więc po obiedzie i krótkim kontemplowaniu zachodu słońca nad rzeką, poszliśmy spać.

Stanica wodna w Surażu

Dzień piąty, 05.07. 2016 r. 72 km.


To był ostatni dzień naszej podlaskiej wyprawy. Kilometrów do przejechania było ok. 60, ale mieliśmy jeszcze dzisiaj dotrzeć z Wasilkowa do domu, więc znów trzeba było jechać w miarę możliwości sprawnie. Z żalem opuszczaliśmy piękną stanicę w Surażu i mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi przemieszczaliśmy się na północ wzdłuż Narwiańskiego Parku Narodowego.



Narew


Wieża widokowa nad Narwią


 








 


Pogoda dopisała, było słonecznie i chłodno.  W miejscowości Barszczówka szlak bociani wyrzucił nas na ruchliwą szosę poprowadzoną wpierw groblą nad bagnami, a potem mostem nad Narwią. Droga ta przecinała w poprzek Narwiański Park Narodowy, co było pewnym paradoksem. Na szczęście zaraz za mostem szlak skręcił w spokojniejszą drogę przez niewielkie Bokiny, następnie zafundował nam spory podjazd, ale po ponownym przekroczeniu szosy jechaliśmy już aż do Waniewa całkiem pustymi i urokliwymi okolicami.

 Nie pisałam jeszcze nic o bocianach. Może dlatego, że było ich tak dużo: w gniazdach, na łąkach, w powietrzu, na dachach domów, na słupach, że całkiem ich widok spowszedniał. W końcu jechaliśmy Podlaskim Szlakiem Bocianim. Widać było w każdej wsi specjalne koła na chatach i słupach przygotowane przez mieszkańców, by bociany miały gdzie wić gniazda. Większość z nich była zajęta przez lokatorów. Ich klekot stale nam towarzyszył.

Mini-prom
 W miejscowości Waniewo opuściliśmy nasz szlak, gdyż chcieliśmy przejechać na drugą stronę rozlewiska Narwi słynną kładką Waniewo-Śliwno. Znaleźliśmy o niej informację w atlasie Green Velo, na miejscu jednak nie było żadnego drogowskazu, a Informacja Turystyczna w środku sezonu i w środku dnia była zamknięta. Niedaleko wejścia na kładkę spotkaliśmy poznanych na poprzednim kempingu ludzi, którzy wskazali nam, gdzie się na ów przejazd wchodzi. W okolicy była też wieża widokowa, którą odwiedziliśmy najpierw, a potem zagłębiliśmy się w rozległe trzcinowisko, poprzecinane gdzieniegdzie odnogami rzeki. Kładka to mało powiedziane. Był to długi na ok. kilometr drewniany pomost, dość wąski, ale dało się jechać rowerem. Co jakiś czas widniała przerwa w pomoście. Tam trzeba było wnieść rowery na mini-prom, a następnie siłą mięśni, przy pomocy własnych rąk, przeciągnąć go na drugi brzeg. Lekkie rowery to może by się wniosło, ale z naszymi maszynami towarowymi nie było to łatwe. Trzeba więc było ściągać sakwy i wnosić je osobno. Pomimo tego wysiłku kładka stanowiła dużą atrakcję i nie spiesząc się powoli ją pokonywaliśmy podziwiając krajobraz
Kładka Waniewo-Śliwno
  Na drugiej stronie jadąc na wprost ze Śliwna do miejscowości Konowały "złapalismy" znowu Green Velo i wygodny MOR. Czas był najwyższy na kanapki, więc zrobiliśmy krótką przerwę. MOR był dość uczęszczany, gdyż byliśmy już  blisko Białegostoku. Dalej szlak rozpieszczał nas dodatkową nitką wzdłuż szosy i jadąc wśród pól i małych miasteczek wjechaliśmy do miasta. Dyskusyjne jest przeprowadzanie szlaku, który ma w swojej nazwie "zielony" przez tak dużą metropolię. Myślę, że można było bocznymi drogami miasto ominąć, zwłaszcza że Białystok jest opleciony szlakami rowerowymi. Jedno tylko trzeba przyznać, że Green Velo przeprowadził nas przez całe miasto wyjątkowo czytelnie i sprawnie, na prawdę nie było się do czego przyczepić. Często dużo gorzej przejeżdżało nam się przez miasta niemieckie czy duńskie.  Drugą prawdą jest fakt, że jest to miasto położone na wzgórzach, które w upale, na koniec naszej wyprawy, dały nam się we znaki. W miejscowości Nowodworce zamknęliśmy pętlę 5-dniową i krótkim łącznikiem zajechaliśmy do Wasilkowa na parking kempingu. Auto czekało grzecznie, szybko się zapakowaliśmy i ruszyliśmy do Krakowa





Podsumowanie:


 Mieliśmy dotychczas nieufny stosunek do szlaków długodystansowych w naszym pięknym kraju. Owszem zdarzało się, że jakaś prężna gmina zrobiła kilkudziesięcio kilometrowy odcinek "wypasionego", świetnie oznakowanego szlaku z wiatkami, tablicami informacyjnymi itp. Na razie. przynajmniej "nasza" część Green Velo zmieniła na korzyść nasze oceny polskiej infrastruktury turystycznej. Nie tylko z resztą szlaki rowerowe wpłynęły na nasze opinie. Tak jak już pisałam, znajdywaliśmy gminne pola namiotowe, ścieżki edukacyjne, leśne parkingi z wiatami i urządzeniami dla dzieci, pomosty i kładki w lasach i na bagnach z opisami miejscowej flory i fauny. Wszystko to sprawiło, że podróżowało się na prawdę przyjemnie i komfortowo. Miejmy nadzieję, że znajdą się pieniądze, żeby to wszystko utrzymywać jak najdłużej w dobrym stanie.

 Po za tym wszyscy wiemy, że Polska jest piękna, a jej kontemplacja z siodełka rowerowego, to już szczyt szczęścia. Pogoda, która na każdej naszej wyprawie musi mieć jedno potknięcie, była poza tym dobra, sprzęt bez zarzutu i towarzystwo jak zwykle ściśle dobrane i zgrane w każdym calu.














 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz