poniedziałek, 17 czerwca 2013

Balaton korut czyli w 4 dni rowerem wokół "Węgierskiego morza" ,maj 2013

                             

                                    Wokół Balatonu

                                   01 -04 maj 2013r.         253km

                                    

   Wstęp

 Balaton to kolejne jezioro po Neusiedlersee, które postanowiliśmy objechać na rowerach z pełnym obciążeniem tzn. sakwy, namiot, itp. Do przejechania było trochę ponad 200 km. Obliczyliśmy sobie tę trasę na 4 dni, ale jak ktoś ma mniej czasu, to 3 dni w zupełności wystarczą. Trasa w połowie prowadziła dobrze oznakowaną ścieżką rowerową, głównie na północnym brzegu, a w pozostałej części była poprowadzona mało uczęszczanymi uliczkami miast i miasteczek nad jeziorem. W większości nawierzchnia była asfaltowa, rzadko zdarzały się drogi szutrowe. Brzegi Balatonu wcale nie są płaskie, otaczają go całkiem spore wzgórza, czasem o przedziwnych  powulkanicznych kształtach. Trasa rowerowa nie jest jednak górzysta, oprócz kilku podjazdów zaraz za Balatonvilagos oraz na półwyspie Tihany, który można ominąć, chociaż byłoby szkoda. Ścieżka wiedzie przeważnie w bliskiej odległości od jeziora. Tylko raz znacznie się od niego oddala omijając półwysep Szigliget. Istnieje wiele tras odchodzących od głównej ścieżki, nie są one jednak tak dobrze oznakowane jak podstawowa i parę razy zdarzyło się nam błądzić.

   Dzień pierwszy, 01 05 2013r. 58km.

  Rano obudziliśmy się z pięknym słońcem. Nocowaliśmy na kempingu na obrzeżach dość dużego kurortu nad Balatonem- Balatonfured. Kemping był prawie pusty, zamieszkały właściwie wyłącznie przez Polaków, z racji długiego weekendu. Ten pierwszy nocleg spędziliśmy w domku, gdyż przybyliśmy wskutek korków i licznych remontów na drogach , mocno spóźnieni nad Balaton i na rozbijanie namiotu nie mieliśmy już siły. Takie domki, znajdujące się na każdym kempingu, są  nie dużo droższą alternatywą dla osób, które nie chcą taszczyć ze sobą namiotów.
  Po śniadaniu i szybkim przepakowaniu, zostawiliśmy auto na parkingu przed pobliskim Tesco i wyruszyliśmy w nasz objazd. Trasa, której pierwszy znaczek odnaleźliśmy tuż za kempingiem, wiodła ścieżką rowerową wzdłuż szosy i wkrótce się rozwidlała. Prosto można było kontynuować drogę wokół jeziora, a w prawo był wjazd na piękny i malowniczy półwysep Tihany. My, rzecz jasna skręciliśmy w prawo i przemierzaliśmy półwysep ścieżką tuż nad jeziorem obserwując z fascynacją całe rodziny węgierskie wędkujące zawzięcie, gdyż było to w końcu święto ludzi pracy.
Opactwo Benedyktynów na płw. Tihany
   Dojechaliśmy do letniskowej miejscowości Tihany i tam znowu mieliśmy wybór, albo jechać dalej nad wodą i po w miarę płaskim  terenie  objechać półwysep, albo piąć się w prawo, ostro w górę do klasztoru Benedyktynów, który ponoć był wart obejrzenia. Wybraliśmy oczywiście ten drugi wariant i zakosami wspięliśmy się na wzgórze, skąd był niesamowity widok na jezioro i dość ładny kompleks klasztorny. Pozwoliliśmy sobie na dłuższy odpoczynek na dziedzińcu racząc się rzeczywiście
pięknymi widokami i zimną wodą z pitnika. Następnie lekko gubiąc się na słabo oznakowanych wewnętrznych trasach rowerowych półwyspu, odnaleźliśmy jezioro Lawendowe, bardzo ładne, otoczone łąkami i lasami, a następnie też wskutek błądzenia, wróciliśmy z powrotem pod klasztor i tą samą drogą połączyliśmy się z główną trasą. Wkrótce osiągnęliśmy niedużą miejscowość Balatonakali, a w niej wyszedł nam na przeciw bar dla rowerzystów, gdzie było oferowane coś w rodzaju specjalnego menu właśnie dla tych na dwóch kółkach, podobno też w specjalnej cenie. My jednak nie byliśmy jeszcze głodni, zakupiliśmy więc tylko mapę rowerową i przyjęliśmy po szprycerku  (młodzież - colę). Dalej ścieżka rowerowa prowadziła  wzdłuż szosy, lub przez ciągnące się miejscowości złożone wyłącznie z domków letniskowych, położonych w pięknych starych ogrodach, gdzie właśnie teraz kwitły bzy, glicynie i tysiące innych kwiatów i krzewów o
Widok na jezioro z murów opactwa
oszałamiających zapachach. Te kilometrami ciągnące się "daczowiska" to pozostałość świetności Balatonu za komuny, gdy zjeżdżali tam i budowali się ci co opowiadali się po jedynej słusznej stronie. Widać jednak kryzys ,który dotyka również Węgry. Wiele z tych pięknych kiedyś domów i ogrodów jest na sprzedaż, wiele chyli się ku ruinie.
  Gdzieś ok. 14 nadszedł czas na małe conieco, więc w kolejnej letniskowej miejscowości o skomplikowanej nazwie Revfulop, napotkaliśmy mały barek i za naprawdę nieduże pieniądze zjedliśmy coś w rodzaju lunchu, nad samym jeziorem w niezmiennie pięknej pogodzie. Za miejscowością ścieżka rowerowa opuściła szosę i zafundowała nam mały podjazd, po jakimś czasie wróciliśmy do drogi samochodowej i zobaczyliśmy tablicę kempingu w Badacsonytomaj, do którego zmierzaliśmy. Kemping był nieduży, prawie pusty, pani w recepcji władała słabą angielszczyzną i nawet wytłumaczyła nam jak dojechać do jedynego w okolicy, czynnego 1 maja sklepu. Rozbiliśmy się, wykąpaliśmy (prysznice na wszystkich kempingach były gratis) i pojechaliśmy do rzeczonego sklepu ok. 2 km. w jedną stronę. Sklep był dobrze zaopatrzony, szczególnie w pyszne miejscowe wino z okręgu Badacsony. Po
Kemping w Badacsonytomai
powrocie był obiadek, wino i długie kontemplowanie wieczornego jeziora na huśtawkach nad wodą.

   Dzień drugi, 02 05 2013r.  51km.

   Według prognoz ten dzień miał być deszczowy. Rano jednak jeszcze nie padało Dość sprawnie poszło nam ranne manelowanie i ok. 10 ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda była  niepewna, w każdej chwili mogło zacząć lać. Trasa zaraz za Badacsony wzniosla się na stok charakterystycznej góry stołowej, przypominającej tą nad Kapsztadem (ale trochę mniejszej). Jechaliśmy wśród niedużych winnic, ogrodów i niesamowitych zapachów. Następnie ścieżka rowerowa oddzieliła się od szosy, od jeziora i ruszyliśmy pięknym wiosennym lasem przecinając półwysep Szigliget. Po drodze napotkaliśmy ruiny zamku na wzgórzu, ale pogoda grożąca deszczem skłoniła nas do dalszej jazdy.
  Po paru kilometrach znowu zobaczyliśmy jezioro, ale wtedy też usłyszeliśmy pierwszy grzmot. Burza zbliżała się wielkimi krokami, ale my mieliśmy już blisko do naszego celu czyli miejscowości Keszthely na samym końcu jeziora. Tam mieliśmy się rozbić i zrobić ewentualnie trasę nad tzw. Mały Balaton, już na lekko. Na razie burza nas ostro pogoniła, tak że w wielkim pędzie i z pierwszymi kroplami deszczu zauważyliśmy strzałkę do portu i ogłoszenie o czynnym barze
Lankosz
. Wykonaliśmy ostre hamowanie i wpadliśmy wraz z burzą do sympatycznej mariny w Balatongyorok. Był też najwyższy czas na lanczyk, a sympatyczna pani zaproponowała nam regionalny placek o nazwie langosz. Dobrze,że zamówiliśmy tylko jeden, gdyż był bardzo dobry, ale wielki i sycący(coś jak nasze racuchy, ale na słono, ze śmietaną i serem, (spokojnie można wziąć jeden na trzech). Podczas naszej degustacji miejscowych specjałów i miejscowego piwa, burza sobie poszła, deszcz prawie ustał, ruszyliśmy więc do Keszthely.
   Po paru kilometrach  znaleźliśmy kemping Balkanturistu, na obrzeżach miasteczka. Godzina była dość wczesna na obozowanie, ale właśnie ruszył znowu deszcz, więc zdecydowaliśmy się zatrzymać. Kemping był tak w połowie czynny, jak wszystko o tej porze. Niezbyt sympatyczna pani w recepcji pokazała nam jedyne miejsce, gdzie można się rozbić nad czymś w rodzaju zabagnionej rzeczki. W momencie naszego przybycia podniosły się roje komarów. Szybko jednak udało nam się rozbić i nie zważając na komary i lekki deszcz, na lekko ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka. Dalsze wycieczki nie wchodziły w grę z powodu pogody. Najpierw pojechaliśmy na molo. Właśnie odpływały dwa statki, jeden to prom gdzieś na drugą stronę jeziora, drugi przypominał statki  z Missisipi, z wielkimi kołami napędowymi po bokach. Na samym końcu molo rosły cztery wielkie platany, musiały więc mieć jakąś styczność z lądem. Następnie pojechaliśmy przez świeżo odnowiony rynek i miejscowy deptak turystyczny do imponującego pałacu barokowego, takiego tylko trochę mniejszego Wersalu.
Pałac Festicsów w Keszthely
  Okazał się nim trzeci co do wielkości pałac na Węgrzech, XVIII - wieczna siedziba bogatego rodu Festicsów. Pochodziliśmy po ogrodach, odpoczęliśmy przy pięknej fontannie i ruszyliśmy na poszukiwanie sklepu. Łatwiej jednak było o pizzerię, sushi czy pub niż zwykły spożywczak. W końcu udało się zakupić co trzeba i zajechaliśmy z powrotem na kemping, zjedliśmy obiad i po kilku partiach w tysiąca nad samym brzegiem jeziora, poszliśmy spać

     Dzień trzeci, 03 05 2013r. 88km.

   W nocy ok. 4 godziny przyszła burza i deszcz. Nie była jednak miejscowa, ale lało solidnie. Na szczęście nad ranem przestało padać, wyszło słońce i podczas naszych porannych czynności namiot całkiem wysechł. Dzisiaj musieliśmy trochę nadrobić wczorajszy krótszy odcinek ( zrobilismy tylko 30 km. trasy, reszta to jazdy po okolicy). Pogoda zrobiła się piękna i zapowiadał się ładny, rowerowy dzień (słońce i chłodzący wiatr).
Ścieżka rowerowa na północnym brzegu
   Za Keszthely jechaliśmy dziką, nie zamieszkałą okolicą wzdłuż krótkiego zachodniego wybrzeża jeziora, następnie minęliśmy ujście dużej rzeki Zala, która łączy Mały i Duży Balaton. Odtąd rozpoczynało się bardziej płaskie i gęściej zabudowane południowe wybrzeże jeziora. Wkrótce pojawiły się pierwsze miasteczka i kurorty. Ścieżka rowerowa prowadziła na przemian wzdłuż torów kolejki, która jeździła na szczęście rzadko, albo przez małe uliczki osiedli domków letniskowych. W domkach i ogródkach trwały wzmożone prace remontowe i porządkowe przygotowujące domy do sezonu. Dzięki dużym, starym drzewom w ogrodach, nasza ścieżka szła głównie w cieniu.
  Południowy posiłek w postaci piwa i kanapek zjedliśmy w kolejnej miejscowości letniskowej, Balatonboglar. Tak jak wszędzie trwały tam prace przygotowujące plażę i okolice do sezonu letniego, ale udało nam się znaleźć czynny bar i  odetchnąć w cieniu wielkich platanów. Kilometry uciekały bardzo szybko, gdyż teren był w większości płaski.
Nadchodzi burza
   Z daleka widzieliśmy już cel naszej dzisiejszej podróży, dość spore miasto Siofok, za którym to miał się znajdować kemping. Wtedy jednak nad wodą zaczęły się zbierać czarne chmury, zerwał się wiatr i wydawało się, że zaraz przyjdzie jakaś nawałnica. Przyspieszyliśmy ostro, gdyż postanowiliśmy jednak dotrzeć do celu. Burza na szczęście tylko straszyła, trochę polewało, ale był to przyjemny chłodzący deszczyk i po lekkim błądzeniu w mieście, gdzie jakość oznakowania nie jest najlepsza, odnaleźliśmy nasz kemping.
   Bardzo sympatyczny, anglojęzyczny pan załatwił z nami szybko formalności. Było już dosyć późno, a my bardzo głodni, więc rozbicie namiotu przebiegło błyskawicznie. Dzisiaj w planie było wyjście na jakieś typowe węgierskie jedzenie. Poszukiwania knajpki zakończyły się w końcu w najbliższym kempingu lokalu, gdzie było nawet menu po polsku, wprawdzie tłumaczone chyba przez komputer, ale zawsze. W ruch poszła zupa gulaszowa, paprykarz i inne węgierskie specjały podlane rzecz jasna tutejszym winem. Cena za to wszystko była więcej niż przyzwoita.
   Po powrocie na kemping, okazało się, że do malutkiego, niepozornego namiociku 20 m. od nas zajechała grupka czterech młodych ludzi, naszych rodaków, radio z otwartych drzwi waliło jakiś koszmarny hip-hop, a chłopcy wyjmowali dopiero pierwszą flaszkę. Nie wyglądało to dobrze, ale nie przejmując się poszliśmy z winem nad jezioro i dość długo kontemplowaliśmy czyściutki zachód słońca. Młodzież okazała się jednak w miarę kulturalna, gdyż ok. 10 wieczorem zgasili radio i przenieśli się z imprezą daleko nad jezioro, a powrotu nawet nie słyszeliśmy zmęczeni prawie 90 km. odcinkiem.

   Dzień czwarty, 04 05 2013r. 54km.

  W ten ostatni dzień pozostało nam do zamknięcia pętli ok. 50 km. Teren miał być raczej płaski, pogoda zapowiadała się piękna, postanowiliśmy więc nie spieszyć się. Pożegnaliśmy  ładny i tak jak wszystkie poprzednie, prawie pusty kemping w Siofok- Sosto. Lekko przyćmiona młodzież z namiotu w pobliżu uparcie witała nas rano staropolskim, "morgen", my odpowiadaliśmy tak samo i było miło.
   Droga zaraz za Balatonvilagos zafundowała nam stromy podjazd na wysoki klif, potem ścieżka rowerowa prowadziła parędziesiąt  metrów nad lustrem wody wśród ogrodów, willi, a następnie
Widok ze wzgórz  nad Balatonakali
rodzajem parku, cały czas z pięknym widokiem na północno-zachodnią część jeziora. Zaliczyliśmy jeszcze trochę podjazdów, następnie długi zjazd do Balatonkenese, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na lody. Słońce mocno grzało i pojawił się też przeciwny wiatr, czas był więc najwyższy  na odpoczynek. Dalszy ciąg ścieżki aż do Balatonfuzfo prowadził często otwartymi polami, czasem lasem. W tej ostatniej miejscowości nie oparliśmy się urokowi małej winiarni, gdzie lekko "chycona" barmanka słusznej postury zasiadała w wielkiej beczce. Wino było tylko białe i czerwone, więc nie mieliśmy dużych problemów z zamówieniem, mimo całkowitego braku styczności językowej.
Winiarnia w beczce w Balatonfuzfo
Szprycerek dodał nam skrzydeł i juz wkrótce byliśmy w dość dużym kurorcie Balatonalmadi. Miasteczko szczyciło się pięknym molo,mariną z jachtami, których nie powstydziłby się żaden morski port, oraz parkiem pełnym starych platanów, więc przystanęliśmy, żeby porobić parę zdjęć.
Molo z platanami w Balatonalmadi
   Około godz. 15 zajechaliśmy przed kemping w Balatonfured i przywitaliśmy się z zaparkowanym samochodem. Pora była na tyle wczesna, że postanowiliśmy pojechać ok 100 km. do Budapesztu, na obrzeżach którego mieliśmy nadzieję znaleźć nocleg w sprawdzonym już w innych miastach Oekotelu. Na następny dzień mieliśmy w planie jeszcze termy skalne w Miskolcu, więc Budapeszt był po drodze. Po 20 min. z rowerami na bagażniku, przepakowani i przebrani ruszyliśmy do stolicy.
   Budapeszt zwiedzaliśmy przy zachodzącym słońcu, a potem przy pięknej iluminacji wieczornej. Stara Buda i Parlament na przeciwko zrobiły na nas duże wrażenie.


   Podsumowanie

Trasa wokół Balatonu jest godna polecenia każdemu rowerzyście. Można jechać, tak jak my, z całym dobytkiem na rowerze. Można korzystać z bungalowów na kempingach, są dość tanie i jest ich duży wybór, od 2 do 6 osobowych. Można korzystać z kolejki, która cały czas przeplata się ze ścieżką rowerową, gdy ktoś chce wrócić do punktu wyjazdy. Można skracać sobie drogę za pomocą promów.
   Trasa poprowadzona jest bardzo bezpiecznie i jest dobrze oznakowana, ani razu nie wyprowadziła nas na ruchliwą szosę. Najlepsza pora na objazd, to ta niezbyt gorąca, gdyż okolice Balatonu słyną z letnich upałów. Poza sezonem na ścieżce ruch jest nieduży. My, w związku z długim weekendem majowym, spotykaliśmy prawie wyłącznie Polaków. Jesień może też być interesująca, ze względu na degustacje młodego wina, ale niezbyt późna, gdyż większość kempingów jest zamykana w połowie września




  

   

   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz