Nysa, Odra, Zalew Szczeciński
Czerwiec 2019
684 km .
Wstęp
Wiele dobrego słyszeliśmy o
tej trasie, ale przeważyło zeszłoroczne spotkanie z niemieckim rowerzystą w
Estonii. Kiedy wymieniliśmy już wszystkie nasze ulubione trasy, on zapytał, czy
jechaliśmy już Neise-Oder Radweg. Kiedy zaprzeczyliśmy, on zaczął wielce chwalić
ten szlak. W końcu oświadczyliśmy uroczyście, że będzie to nasza następna
wyprawa. I dotrzymaliśmy słowa.
Nie rozpoczęliśmy trasy od
źródeł Nysy w Jabloncu, w Czechach, gdzie ma ona swój oficjalny początek, a w
Zgorzelcu, 100 km. dalej. Ilość dni i dzienny limit niespiesznej wędrówki, jaki
sobie wyznaczyliśmy, pasował nam do takiego początku podróży.
Przed wyjazdem obawialiśmy
się trochę monotonii trasy, wyobrażaliśmy sobie, że będziemy przez dwa tygodnie
jechali wałami rzecznymi. Okazała się ona jednak nad wyraz urozmaicona. Wzdłuż
Nysy w ogóle nie było wałów, a szlak wiódł lasami, polami, wspinał się czasem
na strome brzegi okalające dolinę rzeki. Nad Odrą jazda wałami była czystą
radością z obserwacji ptactwa, saren, zajęcy czy lisów, które swoje mieszkania
miały wśród rozlewisk naszej granicznej rzeki. Później opuściliśmy Odrę i
krajobraz zmienił się w pagórki pokryte polami uprawnymi lub lasami. Nad
Zalewem Szczecińskim napotkaliśmy nieprzebrane lasy sosnowe, a nad samym morzem
piękna ścieżka rowerowa po mierzei wyspy Uznam, która wyciskała z nas ostatnie
poty fundując huśtawkę góra-dół.
O nudzie nie było, więc mowy.
Do tego jeszcze, co jakiś czas przewijały się nieduże, malownicze miasteczka, a
większe miasta jak Frankfurt czy Forst miały dobrze oznakowaną trasę rowerową,
przeważnie nad samą rzeką.
Dzień pierwszy, 11 06 2019, Zgorzelec - Rothenburg/O.L., 30 km .
Katedra w Gorlitz |
Kraina Turisedów |
Przejeżdżając widzimy
wysypującą się z parku wycieczkę polskich dzieci. Szalone domki na drzewach
oglądamy tylko zza ogrodzenia i ruszamy dalej. Wkrótce zajeżdżamy na kameralny
kemping niedaleko rzeki. Obok nas rozbija się samotny starszy sakwiarz,
wymieniamy uprzejmości i informacje o celu wyprawy. Okazuje się, że jedzie w
tym samym kierunku, lecz później zamierza jeszcze ”zaliczyć” wybrzeże Bałtyku.
Nie mówi dobrze po angielsku, a nasz niemiecki jest słaby, więc konwersacja się
urywa. Później spotykając tego sympatycznego jednak pana, prawie na każdym
kempingu, dziękujemy Bogu, że nie jest mu z nami językowo po drodze. Jest on,
bowiem, bardzo towarzyski i chętnie przyłącza się na wielogodzinne rozmowy do
różnych, napotykanych po drodze osób.
Kemping specjalizuje się w
spływach kajakami i pontonami po Nysie. Wieczorem idziemy nad rzekę, gdzie
znajduje się przystań i miejsce wodowania sprzętu pływającego. Zasypiając
słyszymy gdzieś przewalającą się burzę, ale u nas noc mija spokojnie.
Dzień drugi, 12 06 2019, Rothenburg/O.L. – Łęknica, 49 km.
Kolejny dzień zapowiada się
upalnie. Z radością, więc, witamy nadrzeczne lasy, którymi wije się zgodnie z
biegiem rzeki nasza ścieżka. Przejeżdżamy przez cichy i spokojny zabytkowy
rynek w Rothenburgu, z którego wyprowadza nas trasa wzdłuż kolei. Za
miejscowością Lodenau znów zjeżdżamy do rzeki i lasami, polami, raz wspinając
się na skarpę tworzącą dolinę Nysy, raz z niej zjeżdżając, przemierzamy ten
malowniczy etap naszej podróży. Pomiędzy Lodenau, a Steinach robimy krótki
odpoczynek na pięknie położonym wysoko nad zakolem rzeki punkcie widokowym. Z
tablic rozmieszczonych w pobliżu odczytujemy niemieckie nazwy licznie
występujących w dorzeczu Nysy ptaków.
My dostrzegliśmy już bociany, czaple, żurawie i łabędzie. Lasy czasem ustępują miejsca łąkom mieniącym się kolorami wiosennych kwiatów. Wszędzie też, w lasach, wioskach i na łąkach towarzyszy nam zapach lip, jaśminu i wielu krzewów i kwiatów, których nie potrafię nazwać.
My dostrzegliśmy już bociany, czaple, żurawie i łabędzie. Lasy czasem ustępują miejsca łąkom mieniącym się kolorami wiosennych kwiatów. Wszędzie też, w lasach, wioskach i na łąkach towarzyszy nam zapach lip, jaśminu i wielu krzewów i kwiatów, których nie potrafię nazwać.
Upał narasta, kusi więc
kemping w maleńkim Skerbersdorfie, który posiada własny basen. Jedziemy jednak
dalej, gdyż pora jeszcze jest wczesna, a sam kemping wydaje się słabo
zacieniony i dość pełny..
W pewnym momencie, w samym
środku lasu zatrzymujemy się w zacienionej wiacie, która okazuje się być
mini-muzeum opowiadającym o skoczni narciarskiej usytuowanej na wysokiej
skarpie nadrzecznej. Można jeszcze dostrzec próg i zeskok dwóch skoczni, reszta
w postaci drewnianych konstrukcji najazdu uległa zniszczeniu. Została ona
wybudowana w 1954 roku i działała, wielokrotnie modernizowana, aż do 1991 roku.
Wychowała wielu niemieckich mistrzów, także olimpijskich. Najdalszy skok wynosił
30 m . Oglądamy
stare narty skokowe przybite do ściany wiaty, lekko podniszczoną miniaturę
skoczni i mały olimpijski znicz, a następnie ruszamy dalej lasem.
Tablica informacyjna o skoczni |
Wkrótce zbliżamy się do
miejscowości Krauschitz, której nazwa w języku górnołużyckim brzmi Kruszwica.
Jadąc spotykamy coraz więcej podwójnych nazw miejscowości czy rzek. Okazuje się,
że krainę, którą właśnie przemierzamy od VI wieku zamieszkuje naród słowiański
Serbowie Łużyccy. Mają własny język, hymn, flagę, ale nigdy nie utworzyli
własnego państwa. Ich przetrwanie przez tak długi czas w morzu kultury
niemieckiej może budzić podziw. Współcześnie rządy Saksonii i Brandenburgii, na
terenie, których zamieszkują Serbołużyczanie, wspierają podtrzymywanie tradycji
i języków tej mniejszości. Stąd owe podwójne nazwy miejscowości, a także
szkoły, przedszkola, wydawnictwa, uroczystości ludowe. My nie mamy jednak
okazji zaobserwowania tej kultury.
Dzisiaj planujemy nocleg w
Polsce, w Łęknicy. Zanim jednak osiągamy most drogowy, którym zamierzamy
przedostać się na drugą stronę rzeki, napotykamy nowiutką kładkę
pieszo-rowerową zbudowaną na dawnym moście kolejowym. Oczywiście nie mam jej na
mapie.
Most rowerowy do Łęknicy |
Potem nową trasą rowerową
pniemy się pod górę na przedmieścia Łęknicy, Bronowice. Odnajdujemy tam
przytulny prywatny kemping Family. Wkrótce pojawiają się bardzo sympatyczni
gospodarze. Opowiadają o wielkiej nawałnicy z gradem i wichurą, która przetoczyła
się tutaj w poprzednią noc. Ponoć dzisiaj też coś podobnego jest zapowiedziane.
Mamy do dyspozycji wiatkę, więc nie przeszkadza nam deszcz, który pojawia się
wieczorem. Nie jest to jednak zapowiadana wielka burza. Całą noc leje, a ranek
wstaje chłodny, po upale nie ma śladu.
Dzień
trzeci, 13 06 2019, Łęknica – Sacro,
44 km
Chłodny, słoneczny ranek
sprzyja zwiedzaniu pięknych miejsc. My, po przejechaniu powtórnie mostu
rowerowego na Nysie, znajdujemy je w Bad Muskau (pol. Mużaków). Wjeżdżamy przez
bramę w mieście do idyllicznego parku (Muskauer Park), który zajmuje po obu
stronach granicy 728 ha
powierzchni. Założycielem tego, wpisanego na listę światowego dziedzictwa
UNESCO obiektu, był żyjący na przełomie
XVIIII i XIX wieku ekscentryczny książe Hermann Ludwig Heinrich von
Puckler-Muskau, podróżnik, uwodziciel, ale nade wszystko miłośnik ogrodów.
Schloss Muskau |
Trzymając się Nysy, która
wije się przez cały park, wyjeżdżamy z niego i trafiamy na naszą trasę
rowerową.
Wkrótce opuszczamy
miejscowość i zapuszczamy się w lasy. Na
tym etapie naszej podróży trasa wiedzie przez prawie nie zamieszkałe tereny, z
rzadka mijamy maleńkie wsie, aby gdzieś za Klein Bademeuse wjechać po raz
pierwszy na wały rzeczne. Tymi wałami dojeżdżamy do większego miasta Forst.
Zgrabnie poprowadzona ścieżka rowerowa nad samą rzeką, pozwala nam prawie nie
zauważyć miasta.
Tak tutaj, jak i w paru
innych miejscach, zwracają uwagę zniszczone podczas II wojny światowej mosty.
Część z nich została w ostatnich kilkunastu latach odbudowana, ale wiele z nich
pozostaje w stanie niezmienionym od 1945 roku. Samo miasto Forst, to dawna
osada Łużyczan o nazwie Barść. Przed wojną miasto rozciągało się po obu stronach
Nysy. Działania wojenne zniszczyły prawie całkiem lewobrzeżną część miasta, a
dziwnym trafem ta, która przypadła Polsce, pozostała nietknięta. Niemcy po
wojnie swoją część miasta odbudowali, a Polacy swoją rozebrali do fundamentów,
a budulec wywieźli do odbudowującej się stolicy. Ponoć dlatego, że cała
kanalizacja miasta spływała kolektorem na lewy brzeg rzeki i zbyt kosztowne
byłoby budowanie nowego systemu. Dziś, po naszej stronie, tam gdzie było spore
miasto rośnie las i tylko kilka betonowych lamp świadczy o dawnej zabudowie.
Przerwany most w Forst |
Za miastem dalej jedziemy
wałami i przy nowym moście za miastem dostrzegamy tabliczkę wskazującą na „bett
+ bike” w okolicy. Takie oznaczenie zyskują w Niemczech, a także w całej Europie,
miejsca noclegowe przyjazne rowerzystom. Mogą to być hotele, pensjonaty,
kempingi, bungalowy. Aby dane miejsce otrzymało kategorię bett+bike musi
oferować miejsce na przechowanie roweru, suszarnie na mokrą odzież, śniadanie w
cenie, informacje o regionie pod kątem roweru, możliwość dokonania drobnych
napraw roweru, przystępne ceny nawet za jedną noc, na kempingu osobną strefę
dla niezmotoryzowanych, stoły i ławki do siedzenia, brak opłat za rower,
miejsce do przygotowania posiłku, wypożyczenie namiotu, często wypożyczalnię
rowerów, a ostatnio coraz częściej możliwość naładowania roweru elektrycznego.
Jest to oferta dla tzw. „lekkich sakwiarzy”,
którzy nie wiozą całego dobytku typu namiot, śpiwory, karimaty, raczej wcześniej
rezerwują miejsca, więc podróż mają ściśle zaplanowaną. My preferujemy „spontan”,
więc zatrzymujemy się, (oczywiście na kempingach, gdyż spanie w Niemczech na
dziko jest zakazane i ścigane) tam, gdzie nam akurat się spodoba lub poczujemy
się zmęczeni.
Kemping w Sacro, na który
zajeżdżamy, to niewielki teren za dużym, widać, że starym dworkiem, w którym
mieści się pensjonat i restauracja. Zaczynamy od dużego piwa na tarasie, gdyż
ostatnie kilkanaście kilometrów po wałach w słońcu mocno nam dało się we znaki.
Z początku jesteśmy sami, potem zajeżdża samotny sakwiarz, ale ten na szczęście
nie chce się bratać. Pod wieczór pojawia się jeszcze rodzinka z maluchami w
przyczepce rowerowej i zajmują domek.
Miejsce nie jest tak zadbane,
jak nasz poprzedni kemping w Łęknicy, ale jest prysznic z ciepłą wodą, ławy do
siedzenia, a nad nami góruje potężna, pachnąca lipa, która rozbrzmiewa
brzęczeniem tysięcy pszczół. Jeszcze wieczorny spacer nad rzekę i do spania.
Kemping pod lipą w Sacro |
Dzień czwarty, 14 06 2019 Sacro - Aurith, 88 km.
Dzień zapowiada się upalny,
więc postanawiamy ruszyć wcześniej. Początkowo na wałach Nysy, którymi
kontynuujemy podróż, wieje chłodny wiatr, więc kilometry uciekają szybko.
Czasem zjeżdżamy z wałów do małych miejscowości, to znowu zagłębiamy się w
lesie.
W małym miasteczku Giessen spotykamy pięknie odrestaurowaną elektrownię
wodną z 1929 roku, wciąż czynną, którą można zwiedzać. Oglądamy potężną budowlę z
imponującą wieżą tylko z zewnątrz i ruszamy dalej. Upał narasta, a my zbliżamy
się do położonego po obu stronach rzeki i granicy Guben (pol. Gubin).
Przejeżdżamy mostem do Polski, robimy zakupy i zasiadamy na dłuższy odpoczynek
od upału w sympatycznej kawiarni w parku. Zimne piwo i lody ratują nam życie.
Elektrownia w Giessen |
No nic, trzeba jeszcze trochę
przejechać, więc wracamy na zachodni brzeg i z trudem wyplątujemy się z miasta.
Dość krótko nasza trasa towarzyszy ruchliwej drodze samochodowej, a po
odłączeniu się od niej, w miejscowości Bresinchen trafiamy na malownicze
jeziorko, w dodatku z plażą. Nie mija pięć minut i już chłodzimy się w
czyściutkiej wodzie jeziora. Zostajemy trochę dłużej, gdyż ciężko nam zakończyć
dające ulgę od gorąca wylegiwanie się w wodzie.
Dalej jedzie nam się znacznie
przyjemniej i w Cochen znów wjeżdżamy na wały, a w miejscowości Ratzdorf naszym
oczom ukazuje się szeroko rozlana Odra.
Odra |
Widok z wałów, którymi
prowadzi teraz nasza trasa jest piękny, gdyż rzece towarzyszą liczne rozlewiska
pełne ptactwa, śladów po działalności bobrów, pachnących kwiatów i krzewów.
Niestety ta sielanka zostaje brutalnie przerwana, gdy trasa po wałach urywa się
i widzimy informację o trwających pracach na odcinku ścieżki rowerowej aż do
Furstenbergu. Dostajemy w zamian strzałki wskazujące objazd przez Neuzelle.
Ruszamy, więc, przez pola mając nadzieją na odpoczynek na zaznaczonym na mapie
kempingu w tej miejscowości.
Miasteczko leży malowniczo na
skarpie, mijamy zabytkowy klasztor, park, słynny ponoć browar, ale nie możemy
znaleźć rzeczonego kempingu. W końcu po kilku rundach i przy pomocy życzliwych
ludzi, odnajdujemy coś pomiędzy galerią miejscowego rzeźbiarza, zagrodą dla kóz
i prywatnym podwórkiem. Okazuje się, że na namioty przeznaczona jest jakaś
bagienna łączka otoczona trzcinami, więc komary rzucają się na nas z ochotą.
Trochę nam żal pięknego miasteczka, które po rozbiciu się chcieliśmy zwiedzić,
ale podejmujemy decyzję, aby jechać do następnego kempingu, jakieś 25 km .
Trochę błądząc odnajdujemy
przed Furstenbergiem naszą trasę, potem przejeżdżamy przez to senne miasteczko,
tam cudem udaje nam się odnaleźć czynną pocztę, gdzie udaje nam się kupić wodę
do pustych już bidonów. Znamy już te niemieckie pustynie zakupowe, bez sklepów
w mniejszych, a nawet większych
miejscowościach, ale tym razem nie przewidzieliśmy tak długiego i gorącego
etapu. Na szczęście pod koniec jazdy przez całkowicie dziką okolicę
nadodrzańskich bagien i rozlewisk, słońce chowa się za chmury i robi się
chłodniej.
Kemping w Aurith |
Kemping w maleńkim Aurith na
szczęście okazuje się bardzo sympatyczny. Jest tam już kilku sakwiarzy.
Pozdrawiamy obu starszych panów, których spotykaliśmy już wcześniej. Ten towarzyski
już okupuje jakąś parkę rowerzystów. Mamy siłę tylko na kąpiel, jedzenie i
krótką posiadówkę przed namiotem przy winku.
Dzień piąty, 15 06 2019, Aurith – Bleyen, 60 km.
Na dzisiaj zapowiadany jest
upał, a potem burza, postanawiamy, więc, jechać krótko i wcześnie zajechać na
biwak. Zaliczamy wały i rozlewisk ciąg dalszy, ale niezmiennie nam się
podoba. W pewnym momencie odjeżdżamy od głównego nurtu by objechać
starorzecze Odry i w miejscowości Brieskow przekroczyć most. Później chwilę
jedziemy wzdłuż drogi samochodowej, a w Lossow odbijamy polami na Frankfurt (ten
nad Odrą oczywiście).
Do miasta dojeżdżamy willowym
przedmieściem o nazwie Guldendorf. Obserwujemy tam wiele krzyżujących się
lokalnych szlaków rowerowych.
Most łączący "Kozią kępę" z miastem |
Ogród Żródło na wyspie Ziegenwerder |
My w tym upalnym dniu chętnie
szukamy ochłody w tzw. Ogrodzie Źródło, gdzie woda szemrze pod nogami i
spływając po kamiennych ścianach porośniętych bluszczem.
Gdy kolejnym mostem zjeżdżamy
z wyspy i kojącej zieleni w gwar dużego miasta, chcemy jak najszybciej się z
niego wydostać. Robimy tylko szybkie zakupy w jakimś supermarkecie i już
pedałujemy przez pola w stronę na szczęście dużo mniejszego Lebus. Za nim
trafiamy znowu na wały Odry i lekko chłodzeni wiatrem jedziemy przez kompletne bezludzie. W pewnym momencie
zatrzymujemy się w cieniu na odpoczynek zaraz obok tablicy upamiętniającej wielką
powódź, która nawiedziła te tereny w 1947 roku. I tak w palącym słońcu
dojeżdżamy do Kustrin-Kietz, a po stronie polskiej mijamy Kostrzyn nad Odrą,
który tak naprawdę leży nad Wartą wpływającą w tym miejscu do Odry. Przez
moment mamy pomysł by zanocować po polskiej stronie, ale że jest to weekend,
boimy się ryzykować pobyt na rodzimym kempingu.
Zaraz za Kustritz zajeżdżamy
na ładny kemping położony nad odnogą rzeki. Są już wszyscy nasi „znajomi”
sakwiarze. Postanawiamy dzisiaj zaszaleć i zjeść obiad w przy-kempingowej tawernie,
która poleca ryby łowione tu na miejscu. W ogóle jest to bardzo wędkarski
kemping, jest możliwość wypożyczenia sprzętu, a także wybranie się na
wędkowanie z instruktorem. My z wędkowania lubimy tylko jeść ryby, a te w
tawernie są wyborne. Wkrótce po obiedzie zrywa się wiatr i zbliża się burza.
Przechodzi ona jednak bokiem, a deszczu jest tyle, co nic. Niestety nie
ochładza on powietrza i do samego wieczora jest gorąco. Dopiero w nocy
przychodzi wiatr i duże ochłodzenie.
Dzień szósty, 16 06 2019, Bleyen – Osinów Dolny, 56 km.
Ruszamy w pochmurny poranek i
bardzo się z tego cieszymy. Na razie mamy dość słońca. Jedziemy prawie
wyłącznie odsłoniętymi wałami Odry, więc tym bardziej ekspozycja słoneczne nie
jest nam potrzebna. Znowu jest bardzo pięknie i dziko. Kwiaty pachną, co jakiś
czas przebiegnie zając lub sarna, w dali pasą się krowy, nad nami kołują ptaki
wodne i drapieżne.
Pierwszym przystankiem jest ciekawa konstrukcja w
miejscowości Gross Neuendorf. Okazuje się, że w 2005 roku stary port rzeczny
został zrewitalizowany i stał się „Kulturhafen”. Zabytkowa wieża przeładunkowa
została przekształcona w hotel z kawiarnią, a dawny most przenośnikowy stał się
publiczną platformą widokową. Zabytkowe wagony kolejowe służą za oryginalne bungalowy noclegowe. Spacerujemy
po kładce i podziwiamy lazurowe wody rzeki, która mieni się w przebijającym się
przez chmury słońcu.
Kulturhafen w Gross Neuendorf |
Wagony-bungalowy |
Ruszamy dalej przez pięknie
odnowione miasteczko, a następnym przystankiem jest Zollbrucke, gdzie nie ma
już od 1806 roku żadnego mostu. Został
on zniszczony przez wiosenny wał lodowy. Mostu nie odbudowano, ale nazwa
pozostała. Maleńka miejscowość słynna jest z tego, że na 10 domów, które sobie
liczy są 4 restauracje i jeden teatr. Lokale mieszczą się w pięknie odnowionych
starych budynkach celnych z tzw. muru pruskiego.
My zatrzymujemy się tu na pyszne
lody, a także oglądamy tzw. Deichscharte, czyli obudowaną murem przerwę w wale
rzeki, którą w razie wzrostu poziomu wody i zagrożenia powodziowego można
zatkać odpowiednimi zaporami. Na murze tej odnowionej Deichscharte stworzono
podziałkę wskazującą poziom wody w różnych latach. Najwyższy był, jak można
odczytać w 1770 roku (9, 7 m )
ZrewitalizowanyPrzysiółek Zollbrucke |
Ruszamy dalej i przejeżdżamy mostem kolejowym, zardzewiałym
i ewidentnie psującym krajobraz. Prowadził on do polskiej miejscowość Siekierki,
gdzie w kwietniu 1945 roku odbyła się bitwa 1 Armii Wojska Polskiego w ramach
przełamania obrony niemieckiej i forsowania Odry. Dziś na miejscu bitwy
znajduje się cmentarz, gdzie spoczywa 1987 żołnierzy poległych w czasie tej
bitwy.
Wkrótce wjeżdżamy do miejscowości Neugliezen, a następnie mostem przejeżdżamy do polskiego Osinowa
Dolnego. Naszym oczom ukazują się jakieś dziwne konstrukcje starej fabryki, a
pomiędzy nimi setki kramów, restauracji, punktów usługowych, itp. Jest to tzw.
Polen Market zorganizowany dla naszych sąsiadów zza Odry. Mogą tu taniej niż u
siebie zakupić alkohol, papierosy, napoje, produkty spożywcze, odzieżowe,
rośliny ogrodowe, a także skorzystać z salonu fryzjerskiego, kosmetycznego,
zjeść w licznych restauracjach. Reasumując wygląda to dość przerażająco,
zwłaszcza, że jest niedziela i przez bazar przewalają się setki kupujących.
Postindustrialny Polen Market |
Jest też kemping, całkiem
spokojny nad rzeką, ale jednak blisko bazaru. Okazało się, że jest bezpłatny, a z
sanitariatów można korzystać całą dobę w pobliskiej restauracji. Na razie
jesteśmy niezdecydowani, ruszamy coś zjeść do pobliskiego Mc Donalda, potem
szukamy kantoru, a odnajdujemy Biedronkę, dzisiaj zamkniętą, Wracamy na kemping.
W międzyczasie stragany zamknięto, a kupujący odjechali i zrobiło się cicho i
spokojnie. Decydujemy się jednak rozbić w lasku z widokiem na rzekę. Całą noc
panuje cisza, którą przerywają tylko odgłosy wodnego ptactwa.
Dzień siódmy, 17 06 2019, Osinów dolny – Mescherin, 67km
Kemping koło tandetnego i
wielkiego bazaru w Osinowie okazał się
całkiem spokojny. Rano przeprawiamy się przez most z powrotem do Niemiec.
Początkowo jedziemy wałami, a w miejscowości Hohensaaten przejeżdżamy przez
most, potem wracamy innym mostem i nasza trasa prowadzi teraz pomiędzy właściwą
Odrą, a kanałem Odra-Hawela, który ma długość ok.83 km, pochodzi z 1929 roku, a
tutaj właśnie ma swój koniec. Początek owa Hawel-Oder-Wasserstrasse ma w
Berlinie i stanowi ważne połączenie dróg wodnych Niemiec i Polski z zachodnią
Europą.
Kanał wygląda właściwie jak
rzeka, jest bardzo malowniczy, obserwujemy ,jadąc wzdłuż niego, barki, statki
wycieczkowe, a nawet jachty zdążające gdzieś do krainy jezior lub morza.
Pomiędzy kanałem, a Odrą |
Jadąc wzdłuż kanału naszym oczom ukazuje się
potężna wieża obronna nad miasteczkiem Stolpe. Jest to pozostałość większego zamku,
który górował nad doliną, a został zbudowany przez Duńczyków w XII wieku, kiedy
te tereny weszły w sferę wpływów duńskiego króla Knuta VI. Pierwotnie istniał
tam słowiański gród, a jego pozostałości, to wały ziemne, a także odkryte przez
archeologów groby słowiańskich książąt.
Trochę nas kusi, aby
podjechać bliżej do imponującej baszty, ale jest to dość stromy podjazd, więc
pozostajemy na naszej ścieżce i podziwiamy obiekt z daleka.
Za Schwedt, dalej wzdłuż
kanału, zagłębiamy się w dzikie tereny Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Wygodna
jazda w miejscowości Friedrichsthal kończy się i znowu prawdopodobnie wskutek jakiejś
przebudowy ścieżki rowerowej, awaryjne oznaczenia kierują nas w las, potem polami,
aby dopiero w Bartz, dość ruchliwą szosą połączyć się z naszą trasą. Końcówka dzisiejszego etapu
jest bardzo przyjemna, gdyż jedziemy pięknym lasem pomiędzy bagnami ścieżką
przyrodniczą z ławeczkami, tablicami i altanami. Zaraz za początkiem
miejscowości Mescherin wjeżdżamy na mały kemping, całkiem miły, czego nie można
powiedzieć o starszym panu zawiadowcy tego przybytku. Miejsce jest prawie
puste, a on na siłę każe nam rozbijać się na pochyłym skrawku ziemi tuż koło
drogi. Prawdopodobnie boi się, że zajmiemy mu lepsze miejsca, w które może
wcisnąć kampery. W końcu znajdujemy sobie równy teren, on macha ręką, ale
niesmak pozostaje.
Dzień
ósmy, 18 06 2019, Mescherin – Locknsitz, 50 km.
Zaraz za Mescherinem szlak rowerowy odjeżdża już na stałe
od Odry i jej dorzecza, krajobraz zmienia się, gdyż pokonujemy teraz
niezliczoną ilość pagórków jadąc polami, czasem lasem, czasem przez małą
miejscowość. Robimy częste przerwy, gdyż pagórki, choć niewysokie, dają się
jednak we znaki. Między Neurochlitz, a
Tantow trasa wiedzie piękną, oszałamiająco pachnącą aleją lipową, dającą
upragniony cień.
Za kolejnym wzgórzem czeka na nas urokliwe miasteczko Penkun,
położone pomiędzy jeziorami z ładnie odrestaurowanym zamkiem, przez którego
dziedziniec i park prowadzi nasza trasa. Zamek to ponoć jeden z najstarszych zachowanych
na Pomorzu, gdyż pierwsze wzmianki o jego budowie pochodzą z XII wieku. Dziś w
większości obiekt jest odnowiony i udostępniony do zwiedzania, ale cały czas
trwają prace konserwatorskie.
Zamek w Penkun |
Oglądamy zamek z zewnątrz i następnie zagłębiamy się w
stary park schodzący do jeziora. W pewnym momencie zapodajemy ostre hamowanie,
gdyż kusi nas zacieniona restauracyjka nad wodą, gdzie postanawiamy uraczyć się
złotym płynem. Okazuje się, że prowadzą ją Polacy i proponują polskie piwo i
polskie specjały jak bigos i pierogi. Rozmawiamy chwilę z sympatyczną panią
kelnerką, która mówi, że bardzo częstymi gośćmi są rowerzyści z trasy
Nysa-Odra, ale Polaków na razie jest niewielu.
Ruszamy dalej ze wzgórka na wzgórek, mijamy swojsko
brzmiącą miejscowość Krackow i dość wcześnie zajeżdżamy do Locknitz, gdzie
jeszcze przed miasteczkiem wita nas kemping. Jest dość duży, ale prawie pusty,
więc znajdujemy sobie miejsce koło stołu z ławkami, rozbijamy się, a następnie
idziemy na pobliskie kąpielisko. Jest to obszerny teren z plażą, ławkami,
przebieralniami, pomostem i wieżą do skakania. Z ulgą zanurzamy się w jeziorze,
a następnie wylegujemy się na plaży. Potem tylko zakupy w pobliskim Netto i
miły wieczór przy winku.
Dzień dziewiąty, 19 06 2019, Locknsitz – Bellin, 56km
Dzisiejszy
etap stoi pod znakiem braku asfaltu. Na początku jednak jedziemy osobną ścieżką
rowerową wzdłuż dość ruchliwej drogi, potem już zupełnie oddzielnym asfalcikiem
pokonujemy kolejne wzgórza przez Perkun, Blankensee, Pampow, Hintersee. To zbliżamy się, to oddalamy do granicy z
Polską. Wszystke miejscowości to maleńkie kilku domowe wsie lub przysiółki dla
letników. Dzień jest słoneczny i gorący, ale prawie cały czas jedziemy przez
piękne lasy iglaste i upał nie daje się nam się we znaki.
W maleńkim
Ludwigshof na dobre opuszczamy asfalt, ale droga jest twarda, a las pachnie
żywicą i jest pięknie. Tak dojeżdżamy do Rieth położonego nad Jeziorem Nowowarpieńskim,
odnodze właściwego Zalewu Szczecińskiego. Jesteśmy zmęczeni i marzymy o zimnym
piwie nad wodą. I oto wychodzi nam naprzeciw skromny barek w małym porciku nad
jeziorem, a w dodatku znowu obsługuje nas nasza rodaczka. Jemy również słynne
fisch-brotcheny, czyli bułki z rybą, które pamiętamy z Rugii. Po krótkim
odpoczynku, ruszamy dalej. Stajemy przy wieży widokowej, aby rzucić okiem na
przeciwległy polski brzeg i trzcinową wyspę na środku jeziora. Potem przecinamy
malowniczą ścieżką rowerową półwysep z miasteczkiem Altwarp na końcu, a
następnie przez Vogelsang docieramy do pięknie położonego nad samym Zalewem
Szczecińskim kempingu w Bellin.
Rozbijamy
się nad samym zalewem i natychmiast wskakujemy do wody. Dopiero po ochłodzeniu
się przystępujemy do zwykłych biwakowych czynności. Zgodnie stwierdzamy, że jak na razie, jest to nasz
najładniejszy kemping.
Kemping w Bellin |
Dzień dziesiąty, 20 06 2019, Bellin – Lassan, 66 km.
Zapowiedzi pogodowe wskazują
na deszcz i burze. Rzeczywiście jest parno i na pewno pogoda się zepsuje. Na
początek mijamy port w Uckermunde Ost, a następnie trasa prowadzi nas przez
centrum miasta. Zaraz za kolejnym miasteczkiem Grambin przychodzi pierwszy
deszcz. Przeczekujemy go pod drzewami i ruszamy dalej. Cały czas trochę pada,
ale postanawiamy tego nie zauważać i zaraz za Monkebude wjeżdżamy w ładną drogę
leśną ciągnącą się w pobliżu ruchliwej drogi samochodowej. Potem na krótko
łapiemy asfalt by za Bugewitz wjechać w dość uciążliwą drogę po płytach, która
będzie nam towarzyszyć aż do Ancklam.
Niewygody jazdy, mimo nie
najlepszej pogody, rekompensują nam widoki na rozlewiska rzeki Peene (pol.
Piana) wpadającej do zalewu. Obszar, w który wje żdżamy to Rezerwat Przyrody
Anklamer Stadtbruch założonym w 1934 roku. Chroni on wrzosowiska istniejące tu
dzięki rezerwatowi w naturalnych warunkach hydrologicznych. Na całym obszarze występuje
wiele rzadkich ptaków (100 gatunków), owadów ( motyle i ważki) i ssaków (wydry
i bobry).
Torfowisko Anklamer |
Widzimy żurawie i całe stada
dzikich gęsi, których w Polsce raczej nie widać. Na wysokości Rosenhagen mamy
nadzieję na skróconą drogę na Uznam przy
pomocy promu pieszo-rowerowego z miejscowości Kamp, ale tabliczka na
skrzyżowaniu oznajmia, że prom jest nieczynny do odwołania. Pedałujemy, więc,
dalej na Anklam po płytach i szutrze przez dzikie obszary bagienne, przez
mostki nad kanałami, a deszczyk sobie kropi.
Dojeżdżamy do Anklam, gdzie
naszą uwagę przykuwa gotycka brama miejska Steintor. Odpoczywamy chwilę na
rynku, jemy lody i przez most na Pianie ruszamy dalej. Wpierw jedziemy ścieżką
obok szosy, a od Relzow zagłębiamy się w las, gdzie mamy nadzieję odszukać
jakiś zaznaczony na mapie kemping. Nie jesteśmy do niego przekonani, gdyż z
nazwy wynika, że jest to jakiś obóz młodzieżowy, więc gdy na drodze nie
odnajdujemy żadnego drogowskazu, postanawiamy jechać dalej nad brzegi zatoki Zalewu
Szczecińskiego do Lassan.
Wieża Steintor w Anklam |
W miejscowości Pinnow
opuszczamy trasę Nysa-Odra i lokalną trasą rowerową przez piękne lasy zmierzamy
do dzisiejszego celu naszej podróży. Kemping w Lassan jest położony nad krótkim
kanałem, przy którym cumują jachty. Znajdujemy sobie miejsce pod namiot w miarę
na wzniesieniu, gdyż zapowiadana jest burza i ulewa. Wieczorem jedziemy jeszcze
na rowerach do małego portu jachtowego. Burza rzeczywiście przychodzi w nocy.
Dzień jedenasty, 21 06 2019, Lassan – Lutow, 36 km.
Rano jeszcze trochę kropi,
nie spieszymy się, więc, z pakowaniem, bo wiemy, że pogoda ma się poprawiać.
Dziś mamy nieduży dystans, chcemy okrążyć zatokę i wylądować kilka kilometrów od
Lassan, tylko że wodą. Niespiesznie ruszamy spokojną drogą z widokiem na zatokę
i dojeżdżamy do większego miasta Wolgast położonego po obu stronach przesmyku
oddzielającego wyspę Uznam od stałego lądu. Nad owym przesmykiem przerzucony
jest ciekawy most zwodzony Peenebrucke, przez który jedzie również kolej, ponoć
największy tego typu w Niemczech.
Most zwodzony w Wolgast |
Zraz za mostem skręcamy w
spokojniejszą okolicę i polami, potem przez wieś Neeberg, dojeżdżamy do
klimatycznego porciku Krummin. Tam robimy sobie przerwę w stylowej portowej
tawernie, a następnie oglądamy pochodzący z XII wieku Kościół ewangelicki Św.
Michała. Kiedyś był kościołem klasztornym Cystersów. Dziś odbywają się tam
koncerty muzyki poważnej w ramach Usedomer Musik festiwal.
Jedziemy dalej nad samą zatoką do typowo
wczasowej miejscowości Lutow, a następnie skręcamy w las i na wzgórza by po
kilkunastu minutach dotrzeć do Natur Camping Usedom. Jest bardzo rozległy, ale
my dowiadujemy się w recepcji, że miejsca dla namiotów są nad samą wodą, w
pięknym sosnowym lesie. Teren jest pochyły, ale znajdujemy sobie odpowiednie
miejsce na nasze obozowisko. Po zwykłych czynnościach obozowych i obiedzie,
idziemy wieczorem na malowniczy spacer po klifach, które miejscami mają
kilkadziesiąt metrów. Zachód słońca nad zatoką utwierdza nas w przekonaniu, że
to jest nasz najpiękniejszy kemping wyjazdu.
Dzień dwunasty, 22 06 2019, Lutow – Kamminke, 77km
Ostatni dzień naszej podróży zaczynamy powtarzając
trasę z Lutow do Neuendorf. Jest piękna sobota, więc na trasie jest dużo
jednodniowych rowerzystów, głównie emerytów na rowerach elektrycznych. Cieszy
ten widok, gdyż widać jak wynalazek tzw. „elektryka” zaktywizował rowerowo
osoby, które na tradycyjnych rowerach pewnie już nie dałyby rady jeździć. Nas
pewnie też czeka taka ewentualność. Miejmy nadzieję, że do tego czasu takie
rowery stanieją. Na razie jeszcze dajemy radę poruszać nasze jednoślady siłami
własnych mięśni.
Plaża w Zinnowitz |
Cichy i spokojny półwysep kończy się i
wjeżdżamy w nadmorski młyn w miejscowości Zinnowitz. Stąd będziemy powtarzać
nasz pierwszy etap wyprawy ze Świnoujścia na Rugię siedem lat temu. Witamy się
z morzem na ładnie zagospodarowanym deptaku w Zinnowitz, ale wykąpać chcemy się
w bardziej dzikim miejscu.
Ruszamy prawdziwą nadmorską
autostradą rowerową, wpierw lasem, potem wałem nadmorskim. Mijamy strzałki na
kolejne plaże: natur strand, hunde strand, w końcu wjeżdżamy za strzałką textil
strand. Zostawiamy rowery na wydmie i pędzimy do wody. Tekstylna ta plaża
jednak nie jest do końca, albo Niemcy mają do ubioru na plażach stosunek dość
swobodny, dość, że chcąc nie chcąc musimy oglądać niezbyt apetyczne torsy nie
najmłodszych plażowiczów. Postanawiamy być ponad to i korzystamy z
orzeźwiającej, ale niezbyt zimnej kąpieli. Odświeżeni ruszamy dalej i za Zempin
trasa staje się dość pofałdowana, ale prowadzi przez piękny las na wysokim
morskim brzegu. Zaczynają nam jednak trochę działać na nerwy uśmiechnięci od
ucha do ucha niemieccy emeryci na „elektrykach” wyprzedzający nas ze swoim „tchuss”
na ustach, na największych podjazdach. Cóż, lepsze to niż inna kategoria starszych, niemieckich urlopowiczów, których widzieliśmy na każdym kempingu. To wylewający
się ze swoich kamperów i przyczep otyli ludzie by zrobić dwa kroki i usiąść na
fotelu przed nimi. A tak naprawdę niech każdy spędza wakacje, jak lubi.
My pokonujemy kolejny pagórek i w Bansin
odjeżdżamy od morza by pomiędzy jeziorami Schmollensee i Gothensee przejechać
mierzeję w kierunku naszego kempingu w Kamminke, znanym nam z wyprawy sprzed
siedmiu laty. Po drodze jest trochę piachu, znowu wzgórza, cieniste lasy, a za
Dargen przez moment znowu jedziemy trasą rowerową Nysa-Odra. Trasa skręca do
Ahlbeck by tam skończyć swój bieg, a my przez Gartz dojeżdżamy do kempingu.
Zalew Szczeciński w Kamminke |
Idziemy wcześnie spać, bo
jutro pobudka o 6.
Dzień trzynasty, 23 06 2019, Kamminke
– Świnoujście, 5 km.
Wstajemy, pakujemy się i bez
śniadania ruszamy ścieżką rowerową przez uśpiony jeszcze porcik Kamminke,
granicę na małym mostku i jesteśmy w ojczyźnie. Potem trasa rowerowa prowadzi
nas przez Paprotno na przedmieścia Świnoujścia. Pustym miastem jedziemy do
portu i przeprawy promowej przez Świnę. Rowerzyści i piesi mają wstęp wolny na
prom, natomiast autami mogą przeprawiać się tylko mieszkańcy miasta.
Prom
wysadza nas tuż przy dworcu kolejowym. Pociąg Świnoujście - Przemyśl, którym
zamierzamy wrócić do Krakowa podstawiają dużo wcześniej, mamy, więc, dużo czasu
żeby wpakować się z rowerami i sakwami do przedziału dla rowerów. Miejsca
siedzące mamy tuż obok, więc cały czas możemy obserwować nasze dzielne rumaki.
I na tym kończymy kolejną wyprawę rowerową by już planować następną.
Granica w Paprotnie |