wtorek, 20 sierpnia 2019

Neise - Oder radweg 2019


               Nysa, Odra, Zalew Szczeciński

                                     Czerwiec 2019

                                                          684 km.

    Wstęp


Wiele dobrego słyszeliśmy o tej trasie, ale przeważyło zeszłoroczne spotkanie z niemieckim rowerzystą w Estonii. Kiedy wymieniliśmy już wszystkie nasze ulubione trasy, on zapytał, czy jechaliśmy już Neise-Oder Radweg. Kiedy zaprzeczyliśmy, on zaczął wielce chwalić ten szlak. W końcu oświadczyliśmy uroczyście, że będzie to nasza następna wyprawa. I dotrzymaliśmy słowa.

Nie rozpoczęliśmy trasy od źródeł Nysy w Jabloncu, w Czechach, gdzie ma ona swój oficjalny początek, a w Zgorzelcu, 100 km. dalej. Ilość dni i dzienny limit niespiesznej wędrówki, jaki sobie wyznaczyliśmy, pasował nam do takiego początku podróży.
Przed wyjazdem obawialiśmy się trochę monotonii trasy, wyobrażaliśmy sobie, że będziemy przez dwa tygodnie jechali wałami rzecznymi. Okazała się ona jednak nad wyraz urozmaicona. Wzdłuż Nysy w ogóle nie było wałów, a szlak wiódł lasami, polami, wspinał się czasem na strome brzegi okalające dolinę rzeki. Nad Odrą jazda wałami była czystą radością z obserwacji ptactwa, saren, zajęcy czy lisów, które swoje mieszkania miały wśród rozlewisk naszej granicznej rzeki. Później opuściliśmy Odrę i krajobraz zmienił się w pagórki pokryte polami uprawnymi lub lasami. Nad Zalewem Szczecińskim napotkaliśmy nieprzebrane lasy sosnowe, a nad samym morzem piękna ścieżka rowerowa po mierzei wyspy Uznam, która wyciskała z nas ostatnie poty fundując huśtawkę góra-dół.
O nudzie nie było, więc mowy. Do tego jeszcze, co jakiś czas przewijały się nieduże, malownicze miasteczka, a większe miasta jak Frankfurt czy Forst miały dobrze oznakowaną trasę rowerową, przeważnie nad samą rzeką.
Na trasie dominowała nawierzchnia asfaltowa, a także osobna, wyłączona z ruchu samochodowego ścieżka rowerowa. Dopiero bliżej morza pojawiły się utwardzone drogi leśne.  Istniała też możliwość, co jakiś czas odwiedzenia polskiego brzegu w celu tańszych zakupów czy noclegu. Tłoku na trasie nie było, gdyż  jechaliśmy jeszcze przed wakacjami, ale podobno w sezonie przemierza ją wielu sakwiarzy. Dość liczne kempingi pozwoliły nam dawkować ilość kilometrów według pogody i sił.

Dzień pierwszy, 11 06 2019, Zgorzelec - Rothenburg/O.L., 30 km.


Katedra w Gorlitz
Ze Zgorzelca, a raczej niemieckiego Gorlitz, ruszamy dopiero ok. 16 po dłużącej się podróży z Krakowa. Syn jest tak miły, że odprowadza nam auto do domu, a my ruszamy w trasę. Naszym celem jest Świnoujście, skąd mamy za 12 dni wrócić pociągiem do Krakowa. Dzień jest upalny i mimo godzin popołudniowych żar leje się z nieba. Na szczęście po szybkim wyplątaniu się z miasta, wjeżdżamy w cieniste lasy nas samą Nysą. Ze zdumieniem spoglądam na zakupioną przed wyjazdem mapę, na której trasa wiedzie przez miasteczka, drogą samochodową. My, tym czasem, meandrujemy sobie nowiutkim asfaltem razem z rzeką osobną ścieżką rowerową. Ewidentnie mapa jest nieaktualna. Za miejscowością Zodel dojeżdżamy do drogi samochodowej, lecz dalej poruszamy się osobną nitką dla rowerów. Potem odbijamy trochę pod górę w miejscowości Deschka by polami, lasami zajechać do dziwnej „bajkolandii” w Kahlemeile. Z drogi widzimy jakieś samochody powbijane na drzewa, szalone budowle z drewna, labirynty uliczek pomiędzy krzywymi domkami, pałacykami, świątyniami, itp. Cała ta kraina to stworzony przez kilkunastu entuzjastów w 1990 roku oryginalny park przygody dla małych i dużych opowiadający historię fikcyjnego ludu Turisedów, ponoć zamieszkującego te okolice.
Kraina Turisedów
Przejeżdżając widzimy wysypującą się z parku wycieczkę polskich dzieci. Szalone domki na drzewach oglądamy tylko zza ogrodzenia i ruszamy dalej. Wkrótce zajeżdżamy na kameralny kemping niedaleko rzeki. Obok nas rozbija się samotny starszy sakwiarz, wymieniamy uprzejmości i informacje o celu wyprawy. Okazuje się, że jedzie w tym samym kierunku, lecz później zamierza jeszcze ”zaliczyć” wybrzeże Bałtyku. Nie mówi dobrze po angielsku, a nasz niemiecki jest słaby, więc konwersacja się urywa. Później spotykając tego sympatycznego jednak pana, prawie na każdym kempingu, dziękujemy Bogu, że nie jest mu z nami językowo po drodze. Jest on, bowiem, bardzo towarzyski i chętnie przyłącza się na wielogodzinne rozmowy do różnych, napotykanych po drodze osób.
Kemping specjalizuje się w spływach kajakami i pontonami po Nysie. Wieczorem idziemy nad rzekę, gdzie znajduje się przystań i miejsce wodowania sprzętu pływającego. Zasypiając słyszymy gdzieś przewalającą się burzę, ale u nas noc mija spokojnie.

Dzień drugi, 12 06 2019, Rothenburg/O.L. – Łęknica, 49 km.


Kolejny dzień zapowiada się upalnie. Z radością, więc, witamy nadrzeczne lasy, którymi wije się zgodnie z biegiem rzeki nasza ścieżka. Przejeżdżamy przez cichy i spokojny zabytkowy rynek w Rothenburgu, z którego wyprowadza nas trasa wzdłuż kolei. Za miejscowością Lodenau znów zjeżdżamy do rzeki i lasami, polami, raz wspinając się na skarpę tworzącą dolinę Nysy, raz z niej zjeżdżając, przemierzamy ten malowniczy etap naszej podróży. Pomiędzy Lodenau, a Steinach robimy krótki odpoczynek na pięknie położonym wysoko nad zakolem rzeki punkcie widokowym. Z tablic rozmieszczonych w pobliżu odczytujemy niemieckie nazwy licznie występujących w dorzeczu Nysy ptaków.
My dostrzegliśmy już bociany, czaple, żurawie i łabędzie. Lasy czasem ustępują miejsca łąkom mieniącym się kolorami wiosennych kwiatów. Wszędzie też, w lasach, wioskach i na łąkach towarzyszy nam zapach lip, jaśminu i wielu krzewów i kwiatów, których nie potrafię nazwać.
Upał narasta, kusi więc kemping w maleńkim Skerbersdorfie, który posiada własny basen. Jedziemy jednak dalej, gdyż pora jeszcze jest wczesna, a sam kemping wydaje się słabo zacieniony i dość pełny..
W pewnym momencie, w samym środku lasu zatrzymujemy się w zacienionej wiacie, która okazuje się być mini-muzeum opowiadającym o skoczni narciarskiej usytuowanej na wysokiej skarpie nadrzecznej. Można jeszcze dostrzec próg i zeskok dwóch skoczni, reszta w postaci drewnianych konstrukcji najazdu uległa zniszczeniu. Została ona wybudowana w 1954 roku i działała, wielokrotnie modernizowana, aż do 1991 roku. Wychowała wielu niemieckich mistrzów, także olimpijskich. Najdalszy skok wynosił 30 m. Oglądamy stare narty skokowe przybite do ściany wiaty, lekko podniszczoną miniaturę skoczni i mały olimpijski znicz, a następnie ruszamy dalej lasem.
Tablica informacyjna o skoczni 

Wkrótce zbliżamy się do miejscowości Krauschitz, której nazwa w języku górnołużyckim brzmi Kruszwica. Jadąc spotykamy coraz więcej podwójnych nazw miejscowości czy rzek. Okazuje się, że krainę, którą właśnie przemierzamy od VI wieku zamieszkuje naród słowiański Serbowie Łużyccy. Mają własny język, hymn, flagę, ale nigdy nie utworzyli własnego państwa. Ich przetrwanie przez tak długi czas w morzu kultury niemieckiej może budzić podziw. Współcześnie rządy Saksonii i Brandenburgii, na terenie, których zamieszkują Serbołużyczanie, wspierają podtrzymywanie tradycji i języków tej mniejszości. Stąd owe podwójne nazwy miejscowości, a także szkoły, przedszkola, wydawnictwa, uroczystości ludowe. My nie mamy jednak okazji zaobserwowania tej kultury.
Dzisiaj planujemy nocleg w Polsce, w Łęknicy. Zanim jednak osiągamy most drogowy, którym zamierzamy przedostać się na drugą stronę rzeki, napotykamy nowiutką kładkę pieszo-rowerową zbudowaną na dawnym moście kolejowym. Oczywiście nie mam jej na mapie.
Most rowerowy do Łęknicy
Potem nową trasą rowerową pniemy się pod górę na przedmieścia Łęknicy, Bronowice. Odnajdujemy tam przytulny prywatny kemping Family. Wkrótce pojawiają się bardzo sympatyczni gospodarze. Opowiadają o wielkiej nawałnicy z gradem i wichurą, która przetoczyła się tutaj w poprzednią noc. Ponoć dzisiaj też coś podobnego jest zapowiedziane. Mamy do dyspozycji wiatkę, więc nie przeszkadza nam deszcz, który pojawia się wieczorem. Nie jest to jednak zapowiadana wielka burza. Całą noc leje, a ranek wstaje chłodny, po upale nie ma śladu.

Dzień trzeci, 13 06 2019, Łęknica – Sacro, 44 km


Chłodny, słoneczny ranek sprzyja zwiedzaniu pięknych miejsc. My, po przejechaniu powtórnie mostu rowerowego na Nysie, znajdujemy je w Bad Muskau (pol. Mużaków). Wjeżdżamy przez bramę w mieście do idyllicznego parku (Muskauer Park), który zajmuje po obu stronach granicy 728 ha powierzchni. Założycielem tego, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO obiektu,  był żyjący na przełomie XVIIII i XIX wieku ekscentryczny książe Hermann Ludwig Heinrich von Puckler-Muskau, podróżnik, uwodziciel, ale nade wszystko miłośnik ogrodów.
Jeździmy po parku podziwiając egzotyczne drzewa, krzewy, stawy, kompozycje kwiatowe, a nad wszystkim góruje świeżo odnowiony, neorenesansowy zamek (niem. Schloss Muskau), którego każda wieżyczka zwieńczona jest rzeźbą rycerza. Losy zamku i parku były burzliwe, zmieniały one właścicieli, ucierpiały podczas ostatniej wojny, ale współcześnie sprawiają imponujące wrażenie.
Schloss Muskau
Trzymając się Nysy, która wije się przez cały park, wyjeżdżamy z niego i trafiamy na naszą trasę rowerową.
Wkrótce opuszczamy miejscowość i zapuszczamy się w lasy.  Na tym etapie naszej podróży trasa wiedzie przez prawie nie zamieszkałe tereny, z rzadka mijamy maleńkie wsie, aby gdzieś za Klein Bademeuse wjechać po raz pierwszy na wały rzeczne. Tymi wałami dojeżdżamy do większego miasta Forst. Zgrabnie poprowadzona ścieżka rowerowa nad samą rzeką, pozwala nam prawie nie zauważyć miasta.
Tak tutaj, jak i w paru innych miejscach, zwracają uwagę zniszczone podczas II wojny światowej mosty. Część z nich została w ostatnich kilkunastu latach odbudowana, ale wiele z nich pozostaje w stanie niezmienionym od 1945 roku. Samo miasto Forst, to dawna osada Łużyczan o nazwie Barść. Przed wojną miasto rozciągało się po obu stronach Nysy. Działania wojenne zniszczyły prawie całkiem lewobrzeżną część miasta, a dziwnym trafem ta, która przypadła Polsce, pozostała nietknięta. Niemcy po wojnie swoją część miasta odbudowali, a Polacy swoją rozebrali do fundamentów, a budulec wywieźli do odbudowującej się stolicy. Ponoć dlatego, że cała kanalizacja miasta spływała kolektorem na lewy brzeg rzeki i zbyt kosztowne byłoby budowanie nowego systemu. Dziś, po naszej stronie, tam gdzie było spore miasto rośnie las i tylko kilka betonowych lamp świadczy o dawnej zabudowie.
Przerwany most w Forst

Za miastem dalej jedziemy wałami i przy nowym moście za miastem dostrzegamy tabliczkę wskazującą na „bett + bike” w okolicy. Takie oznaczenie zyskują w Niemczech, a także w całej Europie, miejsca noclegowe przyjazne rowerzystom. Mogą to być hotele, pensjonaty, kempingi, bungalowy. Aby dane miejsce otrzymało kategorię bett+bike musi oferować miejsce na przechowanie roweru, suszarnie na mokrą odzież, śniadanie w cenie, informacje o regionie pod kątem roweru, możliwość dokonania drobnych napraw roweru, przystępne ceny nawet za jedną noc, na kempingu osobną strefę dla niezmotoryzowanych, stoły i ławki do siedzenia, brak opłat za rower, miejsce do przygotowania posiłku, wypożyczenie namiotu, często wypożyczalnię rowerów, a ostatnio coraz częściej możliwość naładowania roweru elektrycznego.
 Jest to oferta dla tzw. „lekkich sakwiarzy”, którzy nie wiozą całego dobytku typu namiot, śpiwory, karimaty, raczej wcześniej rezerwują miejsca, więc podróż mają ściśle zaplanowaną. My preferujemy „spontan”, więc zatrzymujemy się, (oczywiście na kempingach, gdyż spanie w Niemczech na dziko jest zakazane i ścigane) tam, gdzie nam akurat się spodoba lub poczujemy się zmęczeni.
Kemping w Sacro, na który zajeżdżamy, to niewielki teren za dużym, widać, że starym dworkiem, w którym mieści się pensjonat i restauracja. Zaczynamy od dużego piwa na tarasie, gdyż ostatnie kilkanaście kilometrów po wałach w słońcu mocno nam dało się we znaki. Z początku jesteśmy sami, potem zajeżdża samotny sakwiarz, ale ten na szczęście nie chce się bratać. Pod wieczór pojawia się jeszcze rodzinka z maluchami w przyczepce rowerowej i zajmują domek.
Miejsce nie jest tak zadbane, jak nasz poprzedni kemping w Łęknicy, ale jest prysznic z ciepłą wodą, ławy do siedzenia, a nad nami góruje potężna, pachnąca lipa, która rozbrzmiewa brzęczeniem tysięcy pszczół. Jeszcze wieczorny spacer nad rzekę i do spania.
Kemping pod lipą w Sacro

Dzień czwarty, 14 06 2019 Sacro - Aurith,  88 km.


Dzień zapowiada się upalny, więc postanawiamy ruszyć wcześniej. Początkowo na wałach Nysy, którymi kontynuujemy podróż, wieje chłodny wiatr, więc kilometry uciekają szybko. Czasem zjeżdżamy z wałów do małych miejscowości, to znowu zagłębiamy się w lesie.
Elektrownia w Giessen

W małym miasteczku Giessen spotykamy pięknie odrestaurowaną elektrownię wodną z 1929 roku, wciąż czynną, którą można  zwiedzać. Oglądamy potężną budowlę z imponującą wieżą tylko z zewnątrz i ruszamy dalej. Upał narasta, a my zbliżamy się do położonego po obu stronach rzeki i granicy Guben (pol. Gubin). Przejeżdżamy mostem do Polski, robimy zakupy i zasiadamy na dłuższy odpoczynek od upału w sympatycznej kawiarni w parku. Zimne piwo i lody ratują nam życie.
No nic, trzeba jeszcze trochę przejechać, więc wracamy na zachodni brzeg i z trudem wyplątujemy się z miasta. Dość krótko nasza trasa towarzyszy ruchliwej drodze samochodowej, a po odłączeniu się od niej, w miejscowości Bresinchen trafiamy na malownicze jeziorko, w dodatku z plażą. Nie mija pięć minut i już chłodzimy się w czyściutkiej wodzie jeziora. Zostajemy trochę dłużej, gdyż ciężko nam zakończyć dające ulgę od gorąca wylegiwanie się w wodzie.
Dalej jedzie nam się znacznie przyjemniej i w Cochen znów wjeżdżamy na wały, a w miejscowości Ratzdorf naszym oczom ukazuje się szeroko rozlana Odra.
Odra
Widok z wałów, którymi prowadzi teraz nasza trasa jest piękny, gdyż rzece towarzyszą liczne rozlewiska pełne ptactwa, śladów po działalności bobrów, pachnących kwiatów i krzewów. Niestety ta sielanka zostaje brutalnie przerwana, gdy trasa po wałach urywa się i widzimy informację o trwających pracach na odcinku ścieżki rowerowej aż do Furstenbergu. Dostajemy w zamian strzałki wskazujące objazd przez Neuzelle. Ruszamy, więc, przez pola mając nadzieją na odpoczynek na zaznaczonym na mapie kempingu w tej miejscowości.
Miasteczko leży malowniczo na skarpie, mijamy zabytkowy klasztor, park, słynny ponoć browar, ale nie możemy znaleźć rzeczonego kempingu. W końcu po kilku rundach i przy pomocy życzliwych ludzi, odnajdujemy coś pomiędzy galerią miejscowego rzeźbiarza, zagrodą dla kóz i prywatnym podwórkiem. Okazuje się, że na namioty przeznaczona jest jakaś bagienna łączka otoczona trzcinami, więc komary rzucają się na nas z ochotą. Trochę nam żal pięknego miasteczka, które po rozbiciu się chcieliśmy zwiedzić, ale podejmujemy decyzję, aby jechać do następnego kempingu, jakieś 25 km.
Trochę błądząc odnajdujemy przed Furstenbergiem naszą trasę, potem przejeżdżamy przez to senne miasteczko, tam cudem udaje nam się odnaleźć czynną pocztę, gdzie udaje nam się kupić wodę do pustych już bidonów. Znamy już te niemieckie pustynie zakupowe, bez sklepów w mniejszych,  a nawet większych miejscowościach, ale tym razem nie przewidzieliśmy tak długiego i gorącego etapu. Na szczęście pod koniec jazdy przez całkowicie dziką okolicę nadodrzańskich bagien i rozlewisk, słońce chowa się za chmury i robi się chłodniej.
Kemping w Aurith
Kemping w maleńkim Aurith na szczęście okazuje się bardzo sympatyczny. Jest tam już kilku sakwiarzy. Pozdrawiamy obu starszych panów, których spotykaliśmy już wcześniej. Ten towarzyski już okupuje jakąś parkę rowerzystów. Mamy siłę tylko na kąpiel, jedzenie i krótką posiadówkę przed namiotem przy winku.

Dzień piąty, 15 06 2019, Aurith – Bleyen, 60 km.

Na dzisiaj zapowiadany jest upał, a potem burza, postanawiamy, więc, jechać krótko i wcześnie zajechać na biwak. Zaliczamy wały i rozlewisk ciąg dalszy, ale niezmiennie nam się podoba. W pewnym momencie odjeżdżamy od głównego nurtu by objechać starorzecze Odry i w miejscowości Brieskow przekroczyć most. Później chwilę jedziemy wzdłuż drogi samochodowej, a w Lossow odbijamy polami na Frankfurt (ten nad Odrą oczywiście).
Do miasta dojeżdżamy willowym przedmieściem o nazwie Guldendorf. Obserwujemy tam wiele krzyżujących się lokalnych szlaków rowerowych.
Most łączący "Kozią kępę" z miastem
Zanim wjedziemy do centrum miasta, szlak funduje nam prawdziwą ucztę, prowadząc przez most pieszo rowerowy na wyspę Ziegenwerder zwaną zielonymi płucami Frankfurtu. Leży ona pomiędzy głównym nurtem, a starorzeczem Odry, a jej nazwa w tłumaczeniu na nasze to Kozia Kępa. W 2003 roku na tej, dotychczas zamieszkałej jedynie przez dzikie ptactwo zarośniętej chaszczami wysepce, powstał ogród europejski ze ścieżkami spacerowymi, tężniami, placem zabaw, kinem plenerowym, teatrem na wolnym powietrzu, plażą itp. Zarówno dla mieszkańców Frankfurtu, jak i leżących po drugiej stronie rzeki Słubic, miejsce to stanowi prawdziwą enklawę spokoju i zieleni.
Ogród Żródło na wyspie Ziegenwerder
My w tym upalnym dniu chętnie szukamy ochłody w tzw. Ogrodzie Źródło, gdzie woda szemrze pod nogami i spływając po kamiennych ścianach porośniętych bluszczem.
Gdy kolejnym mostem zjeżdżamy z wyspy i kojącej zieleni w gwar dużego miasta, chcemy jak najszybciej się z niego wydostać. Robimy tylko szybkie zakupy w jakimś supermarkecie i już pedałujemy przez pola w stronę na szczęście dużo mniejszego Lebus. Za nim trafiamy znowu na wały Odry i lekko chłodzeni wiatrem jedziemy  przez kompletne bezludzie. W pewnym momencie zatrzymujemy się w cieniu na odpoczynek zaraz obok tablicy upamiętniającej wielką powódź, która nawiedziła te tereny w 1947 roku. I tak w palącym słońcu dojeżdżamy do Kustrin-Kietz, a po stronie polskiej mijamy Kostrzyn nad Odrą, który tak naprawdę leży nad Wartą wpływającą w tym miejscu do Odry. Przez moment mamy pomysł by zanocować po polskiej stronie, ale że jest to weekend, boimy się ryzykować pobyt na rodzimym kempingu.
Zaraz za Kustritz zajeżdżamy na ładny kemping położony nad odnogą rzeki. Są już wszyscy nasi „znajomi” sakwiarze. Postanawiamy dzisiaj zaszaleć i zjeść obiad w przy-kempingowej tawernie, która poleca ryby łowione tu na miejscu. W ogóle jest to bardzo wędkarski kemping, jest możliwość wypożyczenia sprzętu, a także wybranie się na wędkowanie z instruktorem. My z wędkowania lubimy tylko jeść ryby, a te w tawernie są wyborne. Wkrótce po obiedzie zrywa się wiatr i zbliża się burza. Przechodzi ona jednak bokiem, a deszczu jest tyle, co nic. Niestety nie ochładza on powietrza i do samego wieczora jest gorąco. Dopiero w nocy przychodzi wiatr i duże ochłodzenie.

Dzień szósty, 16 06 2019, Bleyen – Osinów Dolny, 56 km.


Ruszamy w pochmurny poranek i bardzo się z tego cieszymy. Na razie mamy dość słońca. Jedziemy prawie wyłącznie odsłoniętymi wałami Odry, więc tym bardziej ekspozycja słoneczne nie jest nam potrzebna. Znowu jest bardzo pięknie i dziko. Kwiaty pachną, co jakiś czas przebiegnie zając lub sarna, w dali pasą się krowy, nad nami kołują ptaki wodne i drapieżne.
Kulturhafen w Gross Neuendorf
Pierwszym przystankiem jest ciekawa konstrukcja w miejscowości Gross Neuendorf. Okazuje się, że w 2005 roku stary port rzeczny został zrewitalizowany i stał się „Kulturhafen”. Zabytkowa wieża przeładunkowa została przekształcona w hotel z kawiarnią, a dawny most przenośnikowy stał się publiczną platformą widokową. Zabytkowe wagony kolejowe  służą za oryginalne bungalowy noclegowe. Spacerujemy po kładce i podziwiamy lazurowe wody rzeki, która mieni się w przebijającym się przez chmury słońcu.
Wagony-bungalowy
Ruszamy dalej przez pięknie odnowione miasteczko, a następnym przystankiem jest Zollbrucke, gdzie nie ma już od 1806 roku  żadnego mostu. Został on zniszczony przez wiosenny wał lodowy. Mostu nie odbudowano, ale nazwa pozostała. Maleńka miejscowość słynna jest z tego, że na 10 domów, które sobie liczy są 4 restauracje i jeden teatr. Lokale mieszczą się w pięknie odnowionych starych budynkach celnych z tzw. muru pruskiego.
My zatrzymujemy się tu na pyszne lody, a także oglądamy tzw. Deichscharte, czyli obudowaną murem przerwę w wale rzeki, którą w razie wzrostu poziomu wody i zagrożenia powodziowego można zatkać odpowiednimi zaporami. Na murze tej odnowionej Deichscharte stworzono podziałkę wskazującą poziom wody w różnych latach. Najwyższy był, jak można odczytać w 1770 roku (9, 7 m)
ZrewitalizowanyPrzysiółek Zollbrucke
Ruszamy dalej i przejeżdżamy mostem kolejowym,  zardzewiałym i ewidentnie psującym krajobraz. Prowadził on do polskiej miejscowość Siekierki, gdzie w kwietniu 1945 roku odbyła się bitwa 1 Armii Wojska Polskiego w ramach przełamania obrony niemieckiej i forsowania Odry. Dziś na miejscu bitwy znajduje się cmentarz, gdzie spoczywa 1987 żołnierzy poległych w czasie tej bitwy.
Wkrótce wjeżdżamy do miejscowości Neugliezen, a następnie mostem przejeżdżamy do polskiego Osinowa Dolnego. Naszym oczom ukazują się jakieś dziwne konstrukcje starej fabryki, a pomiędzy nimi setki kramów, restauracji, punktów usługowych, itp. Jest to tzw. Polen Market zorganizowany dla naszych sąsiadów zza Odry. Mogą tu taniej niż u siebie zakupić alkohol, papierosy, napoje, produkty spożywcze, odzieżowe, rośliny ogrodowe, a także skorzystać z salonu fryzjerskiego, kosmetycznego, zjeść w licznych restauracjach. Reasumując wygląda to dość przerażająco, zwłaszcza, że jest niedziela i przez bazar przewalają się setki kupujących.
Postindustrialny Polen Market
Jest też kemping, całkiem spokojny nad rzeką, ale jednak blisko  bazaru. Okazało się, że jest bezpłatny, a z sanitariatów można korzystać całą dobę w pobliskiej restauracji. Na razie jesteśmy niezdecydowani, ruszamy coś zjeść do pobliskiego Mc Donalda, potem szukamy kantoru, a odnajdujemy Biedronkę, dzisiaj zamkniętą, Wracamy na kemping. W międzyczasie stragany zamknięto, a kupujący odjechali i zrobiło się cicho i spokojnie. Decydujemy się jednak rozbić w lasku z widokiem na rzekę. Całą noc panuje cisza, którą przerywają tylko odgłosy wodnego ptactwa.

Dzień siódmy, 17 06 2019, Osinów dolny – Mescherin, 67km


Kemping koło tandetnego i wielkiego bazaru w Osinowie  okazał się całkiem spokojny. Rano przeprawiamy się przez most z powrotem do Niemiec. Początkowo jedziemy wałami, a w miejscowości Hohensaaten przejeżdżamy przez most, potem wracamy innym mostem i nasza trasa prowadzi teraz pomiędzy właściwą Odrą, a kanałem Odra-Hawela, który ma długość ok.83 km, pochodzi z 1929 roku, a tutaj właśnie ma swój koniec. Początek owa Hawel-Oder-Wasserstrasse ma w Berlinie i stanowi ważne połączenie dróg wodnych Niemiec i Polski z zachodnią Europą.
Kanał wygląda właściwie jak rzeka, jest bardzo malowniczy, obserwujemy ,jadąc wzdłuż niego, barki, statki wycieczkowe, a nawet jachty zdążające gdzieś do krainy jezior lub morza.
Pomiędzy kanałem, a Odrą
 Jadąc wzdłuż kanału naszym oczom ukazuje się potężna wieża obronna nad miasteczkiem Stolpe. Jest to pozostałość większego zamku, który górował nad doliną, a został zbudowany przez Duńczyków w XII wieku, kiedy te tereny weszły w sferę wpływów duńskiego króla Knuta VI. Pierwotnie istniał tam słowiański gród, a jego pozostałości, to wały ziemne, a także odkryte przez archeologów groby słowiańskich książąt.
Trochę nas kusi, aby podjechać bliżej do imponującej baszty, ale jest to dość stromy podjazd, więc pozostajemy na naszej ścieżce i podziwiamy obiekt z daleka.
Droga wiedzie dalej wzdłuż kanału, zupełnie oddzielną, asfaltową ścieżką dla rowerów i tak niespiesznie dojeżdżamy do Schwedt, większego miasta, bardzo ładnego, przynajmniej w tej części nad wodą. Podobno zostało ono w 80% zniszczone przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Teraz przestronne, pełne parków, instalacji artystycznych, kawiarenek nadrzecznych, miasto tętni życiem. Zatrzymujemy się na lody koło dziwnego pomnika syreny trzymającej dziecko. Może upamiętnia to jakąś miejscową legendę, ale nie udało mi się do niej dotrzeć.

Za Schwedt, dalej wzdłuż kanału, zagłębiamy się w dzikie tereny Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Wygodna jazda w miejscowości Friedrichsthal kończy się i  znowu prawdopodobnie wskutek jakiejś przebudowy ścieżki rowerowej, awaryjne oznaczenia kierują nas w las, potem polami, aby dopiero w Bartz, dość ruchliwą szosą połączyć się  z naszą trasą. Końcówka dzisiejszego etapu jest bardzo przyjemna, gdyż jedziemy pięknym lasem pomiędzy bagnami ścieżką przyrodniczą z ławeczkami, tablicami i altanami. Zaraz za początkiem miejscowości Mescherin wjeżdżamy na mały kemping, całkiem miły, czego nie można powiedzieć o starszym panu zawiadowcy tego przybytku. Miejsce jest prawie puste, a on na siłę każe nam rozbijać się na pochyłym skrawku ziemi tuż koło drogi. Prawdopodobnie boi się, że zajmiemy mu lepsze miejsca, w które może wcisnąć kampery. W końcu znajdujemy sobie równy teren, on macha ręką, ale niesmak pozostaje.

Dzień ósmy, 18 06 2019, Mescherin – Locknsitz, 50 km.
 

Zaraz za Mescherinem szlak rowerowy odjeżdża już na stałe od Odry i jej dorzecza, krajobraz zmienia się, gdyż pokonujemy teraz niezliczoną ilość pagórków jadąc polami, czasem lasem, czasem przez małą miejscowość. Robimy częste przerwy, gdyż pagórki, choć niewysokie, dają się jednak we  znaki. Między Neurochlitz, a Tantow trasa wiedzie piękną, oszałamiająco pachnącą aleją lipową, dającą upragniony cień.
Za kolejnym wzgórzem czeka na nas urokliwe miasteczko Penkun, położone pomiędzy jeziorami z ładnie odrestaurowanym zamkiem, przez którego dziedziniec i park prowadzi nasza trasa. Zamek to ponoć jeden z najstarszych zachowanych na Pomorzu, gdyż pierwsze wzmianki o jego budowie pochodzą z XII wieku. Dziś w większości obiekt jest odnowiony i udostępniony do zwiedzania, ale cały czas trwają prace konserwatorskie.
Zamek w Penkun
Oglądamy zamek z zewnątrz i następnie zagłębiamy się w stary park schodzący do jeziora. W pewnym momencie zapodajemy ostre hamowanie, gdyż kusi nas zacieniona restauracyjka nad wodą, gdzie postanawiamy uraczyć się złotym płynem. Okazuje się, że prowadzą ją Polacy i proponują polskie piwo i polskie specjały jak bigos i pierogi. Rozmawiamy chwilę z sympatyczną panią kelnerką, która mówi, że bardzo częstymi gośćmi są rowerzyści z trasy Nysa-Odra, ale Polaków na razie jest niewielu.
Ruszamy dalej ze wzgórka na wzgórek, mijamy swojsko brzmiącą miejscowość Krackow i dość wcześnie zajeżdżamy do Locknitz, gdzie jeszcze przed miasteczkiem wita nas kemping. Jest dość duży, ale prawie pusty, więc znajdujemy sobie miejsce koło stołu z ławkami, rozbijamy się, a następnie idziemy na pobliskie kąpielisko. Jest to obszerny teren z plażą, ławkami, przebieralniami, pomostem i wieżą do skakania. Z ulgą zanurzamy się w jeziorze, a następnie wylegujemy się na plaży. Potem tylko zakupy w pobliskim Netto i miły wieczór przy winku.

Dzień dziewiąty, 19 06 2019, Locknsitz – Bellin, 56km


Dzisiejszy etap stoi pod znakiem braku asfaltu. Na początku jednak jedziemy osobną ścieżką rowerową wzdłuż dość ruchliwej drogi, potem już zupełnie oddzielnym asfalcikiem pokonujemy kolejne wzgórza przez Perkun, Blankensee, Pampow, Hintersee.  To zbliżamy się, to oddalamy do granicy z Polską. Wszystke miejscowości to maleńkie kilku domowe wsie lub przysiółki dla letników. Dzień jest słoneczny i gorący, ale prawie cały czas jedziemy przez piękne lasy iglaste i upał nie daje się nam się we znaki.

W maleńkim Ludwigshof na dobre opuszczamy asfalt, ale droga jest twarda, a las pachnie żywicą i jest pięknie. Tak dojeżdżamy do Rieth położonego nad Jeziorem Nowowarpieńskim, odnodze właściwego Zalewu Szczecińskiego. Jesteśmy zmęczeni i marzymy o zimnym piwie nad wodą. I oto wychodzi nam naprzeciw skromny barek w małym porciku nad jeziorem, a w dodatku znowu obsługuje nas nasza rodaczka. Jemy również słynne fisch-brotcheny, czyli bułki z rybą, które pamiętamy z Rugii. Po krótkim odpoczynku, ruszamy dalej. Stajemy przy wieży widokowej, aby rzucić okiem na przeciwległy polski brzeg i trzcinową wyspę na środku jeziora. Potem przecinamy malowniczą ścieżką rowerową półwysep z miasteczkiem Altwarp na końcu, a następnie przez Vogelsang docieramy do pięknie położonego nad samym Zalewem Szczecińskim kempingu w Bellin.
Rozbijamy się nad samym zalewem i natychmiast wskakujemy do wody. Dopiero po ochłodzeniu się przystępujemy do zwykłych biwakowych czynności. Zgodnie stwierdzamy, że jak na razie, jest to nasz najładniejszy kemping.
Kemping w Bellin

Dzień dziesiąty, 20 06 2019, Bellin – Lassan, 66 km.


Zapowiedzi pogodowe wskazują na deszcz i burze. Rzeczywiście jest parno i na pewno pogoda się zepsuje. Na początek mijamy port w Uckermunde Ost, a następnie trasa prowadzi nas przez centrum miasta. Zaraz za kolejnym miasteczkiem Grambin przychodzi pierwszy deszcz. Przeczekujemy go pod drzewami i ruszamy dalej. Cały czas trochę pada, ale postanawiamy tego nie zauważać i zaraz za Monkebude wjeżdżamy w ładną drogę leśną ciągnącą się w pobliżu ruchliwej drogi samochodowej. Potem na krótko łapiemy asfalt by za Bugewitz wjechać w dość uciążliwą drogę po płytach, która będzie nam towarzyszyć aż do Ancklam.
Niewygody jazdy, mimo nie najlepszej pogody, rekompensują nam widoki na rozlewiska rzeki Peene (pol. Piana) wpadającej do zalewu. Obszar, w który wje żdżamy to Rezerwat Przyrody Anklamer Stadtbruch założonym w 1934 roku. Chroni on wrzosowiska istniejące tu dzięki rezerwatowi w naturalnych warunkach hydrologicznych. Na całym obszarze występuje wiele rzadkich ptaków (100 gatunków), owadów ( motyle i ważki) i ssaków (wydry i bobry).
Torfowisko Anklamer
Widzimy żurawie i całe stada dzikich gęsi, których w Polsce raczej nie widać. Na wysokości Rosenhagen mamy nadzieję  na skróconą drogę na Uznam przy pomocy promu pieszo-rowerowego z miejscowości Kamp, ale tabliczka na skrzyżowaniu oznajmia, że prom jest nieczynny do odwołania. Pedałujemy, więc, dalej na Anklam po płytach i szutrze przez dzikie obszary bagienne, przez mostki nad kanałami, a deszczyk sobie kropi.
Dojeżdżamy do Anklam, gdzie naszą uwagę przykuwa gotycka brama miejska Steintor. Odpoczywamy chwilę na rynku, jemy lody i przez most na Pianie ruszamy dalej. Wpierw jedziemy ścieżką obok szosy, a od Relzow zagłębiamy się w las, gdzie mamy nadzieję odszukać jakiś zaznaczony na mapie kemping. Nie jesteśmy do niego przekonani, gdyż z nazwy wynika, że jest to jakiś obóz młodzieżowy, więc gdy na drodze nie odnajdujemy żadnego drogowskazu, postanawiamy jechać dalej nad brzegi zatoki Zalewu Szczecińskiego do Lassan.
Wieża Steintor w Anklam
W miejscowości Pinnow opuszczamy trasę Nysa-Odra i lokalną trasą rowerową przez piękne lasy zmierzamy do dzisiejszego celu naszej podróży. Kemping w Lassan jest położony nad krótkim kanałem, przy którym cumują jachty. Znajdujemy sobie miejsce pod namiot w miarę na wzniesieniu, gdyż zapowiadana jest burza i ulewa. Wieczorem jedziemy jeszcze na rowerach do małego portu jachtowego. Burza rzeczywiście przychodzi w nocy.

Dzień jedenasty, 21 06 2019, Lassan – Lutow, 36 km.


Rano jeszcze trochę kropi, nie spieszymy się, więc, z pakowaniem, bo wiemy, że pogoda ma się poprawiać. Dziś mamy nieduży dystans, chcemy okrążyć zatokę i wylądować kilka kilometrów od Lassan, tylko że wodą. Niespiesznie ruszamy spokojną drogą z widokiem na zatokę i dojeżdżamy do większego miasta Wolgast położonego po obu stronach przesmyku oddzielającego wyspę Uznam od stałego lądu. Nad owym przesmykiem przerzucony jest ciekawy most zwodzony Peenebrucke, przez który jedzie również kolej, ponoć największy tego typu w Niemczech.
Most zwodzony w Wolgast
Zraz za mostem skręcamy w spokojniejszą okolicę i polami, potem przez wieś Neeberg, dojeżdżamy do klimatycznego porciku Krummin. Tam robimy sobie przerwę w stylowej portowej tawernie, a następnie oglądamy pochodzący z XII wieku Kościół ewangelicki Św. Michała. Kiedyś był kościołem klasztornym Cystersów. Dziś odbywają się tam koncerty muzyki poważnej w ramach Usedomer Musik festiwal.
 Jedziemy dalej nad samą zatoką do typowo wczasowej miejscowości Lutow, a następnie skręcamy w las i na wzgórza by po kilkunastu minutach dotrzeć do Natur Camping Usedom. Jest bardzo rozległy, ale my dowiadujemy się w recepcji, że miejsca dla namiotów są nad samą wodą, w pięknym sosnowym lesie. Teren jest pochyły, ale znajdujemy sobie odpowiednie miejsce na nasze obozowisko. Po zwykłych czynnościach obozowych i obiedzie, idziemy wieczorem na malowniczy spacer po klifach, które miejscami mają kilkadziesiąt metrów. Zachód słońca nad zatoką utwierdza nas w przekonaniu, że to jest nasz najpiękniejszy kemping wyjazdu.
Klif w Lutow

Dzień dwunasty, 22 06 2019, Lutow – Kamminke, 77km


 Ostatni dzień naszej podróży zaczynamy powtarzając trasę z Lutow do Neuendorf. Jest piękna sobota, więc na trasie jest dużo jednodniowych rowerzystów, głównie emerytów na rowerach elektrycznych. Cieszy ten widok, gdyż widać jak wynalazek tzw. „elektryka” zaktywizował rowerowo osoby, które na tradycyjnych rowerach pewnie już nie dałyby rady jeździć. Nas pewnie też czeka taka ewentualność. Miejmy nadzieję, że do tego czasu takie rowery stanieją. Na razie jeszcze dajemy radę poruszać nasze jednoślady siłami własnych mięśni.
Plaża w Zinnowitz
 Cichy i spokojny półwysep kończy się i wjeżdżamy w nadmorski młyn w miejscowości Zinnowitz. Stąd będziemy powtarzać nasz pierwszy etap wyprawy ze Świnoujścia na Rugię siedem lat temu. Witamy się z morzem na ładnie zagospodarowanym deptaku w Zinnowitz, ale wykąpać chcemy się w bardziej dzikim miejscu.
Ruszamy prawdziwą nadmorską autostradą rowerową, wpierw lasem, potem wałem nadmorskim. Mijamy strzałki na kolejne plaże: natur strand, hunde strand, w końcu wjeżdżamy za strzałką textil strand. Zostawiamy rowery na wydmie i pędzimy do wody. Tekstylna ta plaża jednak nie jest do końca, albo Niemcy mają do ubioru na plażach stosunek dość swobodny, dość, że chcąc nie chcąc musimy oglądać niezbyt apetyczne torsy nie najmłodszych plażowiczów. Postanawiamy być ponad to i korzystamy z orzeźwiającej, ale niezbyt zimnej kąpieli. Odświeżeni ruszamy dalej i za Zempin trasa staje się dość pofałdowana, ale prowadzi przez piękny las na wysokim morskim brzegu. Zaczynają nam jednak trochę działać na nerwy uśmiechnięci od ucha do ucha niemieccy emeryci na „elektrykach” wyprzedzający nas ze swoim „tchuss” na ustach, na największych podjazdach. Cóż, lepsze to niż inna kategoria starszych, niemieckich urlopowiczów, których widzieliśmy na każdym kempingu. To wylewający się ze swoich kamperów i przyczep otyli ludzie by zrobić dwa kroki i usiąść na fotelu przed nimi. A tak naprawdę niech każdy spędza wakacje, jak lubi.
 My pokonujemy kolejny pagórek i w Bansin odjeżdżamy od morza by pomiędzy jeziorami Schmollensee i Gothensee przejechać mierzeję w kierunku naszego kempingu w Kamminke, znanym nam z wyprawy sprzed siedmiu laty. Po drodze jest trochę piachu, znowu wzgórza, cieniste lasy, a za Dargen przez moment znowu jedziemy trasą rowerową Nysa-Odra. Trasa skręca do Ahlbeck by tam skończyć swój bieg, a my przez Gartz dojeżdżamy do kempingu.
Zalew Szczeciński w Kamminke
Zmienił się on przez te siedem lat. Niby na lepsze, jest restauracja, nowoczesny kompleks sanitarny, nowe bungalowy. Nam ta nowoczesność nie wychodzi na zdrowie. Okazuje się, bowiem, że aby dostać się do całego budynku sanitarnego, trzeba mieć chip, na nim też nabija się ilość zużytej wody pod prysznicem. Potem przy wyjeździe trzeba się przy pomocy tego chipa rozliczyć. Wszystko fajnie, ale recepcja jest czynna od ósmej rano, a my z kempingu, żeby zdążyć na pociąg, musimy jutro wyjechać przed siódmą. Musimy, więc dzisiaj do 19 zdać chipa i nie mamy do rana dostępu do łazienek. No nic jakoś sobie po tej 19 radzimy, na szczęście na zewnątrz jest kran z wodą, a do ubikacji można sprytnie wejść tuż za kimś. Polak potrafi. Nie zmienia to faktu, że nie jest to szczęśliwe rozwiązanie.
Idziemy wcześnie spać, bo jutro pobudka o 6.

Dzień trzynasty, 23 06 2019, Kamminke – Świnoujście, 5 km.


Wstajemy, pakujemy się i bez śniadania ruszamy ścieżką rowerową przez uśpiony jeszcze porcik Kamminke, granicę na małym mostku i jesteśmy w ojczyźnie. Potem trasa rowerowa prowadzi nas przez Paprotno na przedmieścia Świnoujścia. Pustym miastem jedziemy do portu i przeprawy promowej przez Świnę. Rowerzyści i piesi mają wstęp wolny na prom, natomiast autami mogą przeprawiać się tylko mieszkańcy miasta.
Granica w Paprotnie
Prom wysadza nas tuż przy dworcu kolejowym. Pociąg Świnoujście - Przemyśl, którym zamierzamy wrócić do Krakowa podstawiają dużo wcześniej, mamy, więc, dużo czasu żeby wpakować się z rowerami i sakwami do przedziału dla rowerów. Miejsca siedzące mamy tuż obok, więc cały czas możemy obserwować nasze dzielne rumaki. I na tym kończymy kolejną wyprawę rowerową by już planować następną.