poniedziałek, 12 maja 2014

Pojezierze Meklemburskie- kwiecień 2014



                  W 5 dni rowerem po "niemieckich  Mazurach"

                                                        23.-27. 04. 2014r.

 Ilość km.- 252

 Wstęp 

  Tradycyjnie już postanowiliśmy rozpocząć sezon wypraw rowerowych od w miarę krótkiej i łatwo dostępnej z Polski rundy. Tym razem wybór padł na niemieckie jeziora Meklemburgii, położone ok. 100 km. od morza, równie malownicze jak nasze Mazury czy Kaszuby, ale infrastrukturą rowerową bijące je na głowę. Dojazd to autostrada omijająca Berlin, po zjeździe z której po 20 min. jest się nad pierwszym jeziorem. Droga z Krakowa, jeżeli nie ma korków na bramkach wyjazdowych z autostrady wrocławskiej, to ok. 7 godz.
  Pora roku i brak jakichkolwiek świąt sprawiły, że delektowaliśmy się dziką przyrodą lasów i jezior przemierzając niekończące się ścieżki i trasy rowerowe prawie całkiem sami. Prowadziły one głównie asfaltowymi lub szutrowymi duktami leśnymi, czasem trafił się piach, rzadko trasa wyrzucała nas na ruchliwą drogę. Były rejony (zwłaszcza wokół jeziora Müritz), gdzie całymi kilometrami jechaliśmy ścieżkami tylko dla rowerzystów, zaopatrzonymi w piękne wiaty odpoczynkowe, w wieże widokowe na pobliskie jeziora, oczywiście dobrze oznakowanymi, więc nie było mowy o błądzeniu. To oznakowanie w rejonach rolniczych, pomiędzy jeziorami, czasem było dosyć skąpe, wtedy przydawała się mapa i GPS.
  Sieć kempingów o różnym standardzie, tanich nawet na naszą polską kieszeń i czynnych przez cały rok, sprawia, że można regulować sobie długość odcinka w zależności od pogody i sił. My mieliśmy w planie pokonywać dziennie ok. 50 km. i z grubsza się to udawało. Kempingi wybieraliśmy nad jeziorami, wszystkie były prawie całkiem puste i ciche.Większość z nich posiadała, oprócz miejsc na namioty, różnej wielkości bungalowy. To informacja dla tych, którym nie uśmiecha się targać całego ekwipunku namiotowego na rowerach.

  Dzień pierwszy, 23.04. 2014r.

    48km.

  Wczorajsza droga z Polski przebiegała przez ciągłe deszcze, burze, oberwania chmur itp. Na pierwszy kemping w Bad Stuer nad jeziorem Plauer Seee, zajechaliśmy dość późno i w przerwie pomiędzy kolejnymi burzami udało nam się rozbić namiot. Nie nastrajało to dobrze naszej trójki, a bębniący przez całą noc o namiot deszcz kazał przypuszczać, że oto nasze dotychczasowe szczęście pogodowe na wszystkich wyprawach rowerowych, właśnie się skończyło. Jednak jeszcze nie tym razem, bo o 8 rano deszcz przestał padać i odtąd przez całe pięć dni już się nie pokazał, a słońca z dnia na dzień było coraz więcej.
Ścieżka rowerowa w okolicach Plau
  Pakowanie zajęło nam trochę czasu  (ten pierwszy dzień jest najgorszy, potem jak już nie ma samochodu wszystko idzie szybciej) i ok. 11 wyruszyliśmy leśną drogą tuż nad zachodnim brzegiem jeziora z niepokojem patrząc na kłębiące się nad wodą chmury. Wkrótce droga z ziemnej przeszła w asfalt i mijaliśmy letniskowe zabudowania przedmieść i samego miasteczka Plau. Ścieżka rowerowa prowadziła nad brzegiem jeziora i omijała samo miasteczko, nie omijała na szczęście Lidla, który wyrósł nam jak na zamówienie. W Niemczech można się w nim zaopatrywać taniej niż w Polsce, a wybór niezłych  win w cenie do 3€ jest imponujący. No dość już tej reklamy. Po zakupach odjechaliśmy od jeziora i połączyliśmy się z ruchliwą drogą na Karow, posiadającą ścieżkę rowerową. Jechało się wygodnie, ale trochę zbyt głośno, zaryzykowaliśmy więc odbicie w Karow na leśną, początkowo twardą drogę, aby dojechać do Krakower See, na końcu którego był nasz docelowy kemping. Droga była piękna, bukowym lasem, właśnie świeżo się zieleniącym, ze stadami saren niespiesznie oddalającymi się na nasz widok. Pod koniec pojawiło się trochę piachu i nasze ciężkie rowery na wąskich oponach dały nam się we znaki. Z ulgą powitaliśmy maleńką miejscowość Glave, gdzie nad jeziorem zrobiliśmy sobie zasłużoną przerwę na kanapki. Jezioro Krakower, pełne wysp, na których zaobserwowaliśmy chmary wodnego ptactwa, jest dzikie i tylko w północnej części zamieszkane, gdzie mieści się piękne stare miasteczko Krakow. Brzmi swojsko, ale nie ma nic wspólnego z naszym rodzinnym miastem, a nazwa pochodzi od słowiańskiego słowa kracka, którego znaczenia nie udało mi się odnaleźć

Widok na nasze "rumaki" z wieży widokowej przed Serrahn,
  Jezioro postanowiliśmy objechać wschodnią stroną i jadąc już wygodnymi, spokojnymi drogami asfaltowymi, minęliśmy nieduży Dobbin, by w miejscowości Serrahn skręcić w lewo i po paru kilometrach osiągnąć kemping. Po drodze "zaliczyliśmy" jeszcze wieżę widokową i skupiska ułożonych w krąg głazów, czyli dawne miejsca kultu lub pochówku kogoś znaczącego.  Podobnie jak w Danii, wiele było tych dziwnie symetrycznych pagórków, czasem obsadzonych  w krąg potężnymi dębami, kurhanów i menhirów. Są to pozostałości kultury plemion zachodniosłowiańskich, szczególnie księstwa Obodrzyców, którzy aż do XII wieku opierali się kolonizacji niemieckiej.
  Kemping, na którym rozłożyliśmy się obozem był położony ok. 2 km. od miasteczka. Po obiedzie postanowiliśmy wybrać się na spacer nadjeziorną promenadą i mijając potężną, nieczynną już wieżę widokową, dotarliśmy do zabytkowej starówki pełnej wąskich brukowanych uliczek i maleńkich kamieniczek.

Dzień drugi, 24. 04. 2014r.

 44 km.

  Ranek powitał nas chłodny, co wróżyło, że deszczu nie będzie. Gdy wyjeżdżaliśmy z kempingu nawet wyjrzało słońce, w którym pięknie prezentowały się towarzyszące nam przez całą podróż, kwitnące pola rzepaku. Zauważyliśmy też  sporo dzikiego ptactwa "pasącego" się nieopodal naszych tras. Były to rzadko u nas spotykane żurawie, dzikie kaczki i, też mało w Polsce widoczne, całe stada dzikich gęsi.
Jedna z rzeźb na Sculpturenweg przed Karstorf
  Powtórzyliśmy krótki odcinek wczorajszej trasy do Serrahn, następnie lekko błądząc wskutek słabego oznakowania, przedostaliśmy się przez autostradę biegnącą do Rostocka i wpierw po wygodnych płytach, później niestety ruchliwą szosą dotarliśmy do Laghagen. Stąd jedynym połączeniem z dalszą naszą trasą na Malchiner See, była dość podejrzana droga przez lasy i wzgórza. Z początku było dobrze i twardo, ale za przysiółkiem Krevtsee droga przeszła w ścieżkę, a następnie całkiem zniknęła. GPS wskazywał, że mamy dobry kierunek, więc prowadząc rowery, gdyż o jeździe nie było mowy, przedzieraliśmy się przez krzaki i pokrzywy. Na szczęście wkrótce ujrzeliśmy skąpe zabudowania wioski  Bockholt i wydostaliśmy się z ulgą na drogę z płyt. Potem drogi były już dobre, ale ten etap dał się nam we znaki, gdyż wjechaliśmy w obszar tzw Szwajcarii Meklemburskiej, a więc przewyższeń nie brakowało. Wprawdzie najwyższe wzniesienie tej krainy ma 123 m, ale jest ich wiele i zapewniają wspaniałe widoki na jeziora. Pomimo trudności, mieliśmy jeszcze siłę zachwycać się pięknymi wiosennymi lasami, które pokrywały wzgórza i doliny "Szwajcarii".   
Wszędzie krzyżowały się trasy rowerowe, tu już dobrze oznakowane. My kierowaliśmy się na miejscowość Bristow i Malchiner See. Po drodze minęliśmy tzw. "Skulpturenweg", drogę wzdłuż której widniały przeróżne rzeźby, z metalu, kamienia, tworzyw itp.. Następnie przejechaliśmy obok zamku Schlitz, ale nie podjeżdżaliśmy, gdyż nie wydawał się godny zainteresowania. Tak
Zamek i platany w Basedow
zjechaliśmy ze wzgórz nad jezioro Malchiner i objechaliśmy go od północy przez wspomniany już Bristow, Wendischhagen, a następnie ruchliwszą drogą do Basedow. Miasteczko Basedow, do którego skręciliśmy z głównej trasy, okazało się bardzo ładne, z pięknie odrestaurowanym zamkiem i parkiem wokół niego. Stąd, przez Seedorf, dojechaliśmy do naszego kempingu w zupełnej dziczy, nad jeziorem, na którym byliśmy jedynymi klientami. Kemping był tylko w połowie czynny, nie było sklepu, knajpka była jeszcze zamknięta. Jedynym problemem był brak pieczywa na rano, gdyż nie chciało nam się skoro świt zasuwać 6 km. do najbliższego miasteczka. Mieliśmy jednak sporo zupek i innych suchych "przysmaków", a nawet jajecznicę w proszku, która okazała się okropna. Wieczorem odbyliśmy jeszcze krótki spacer nad jezioro i zmęczeni trudnym etapem, szybko poszliśmy spać

 Dzień trzeci, 25. 04. 2014r.

  66km.

Ścieżka rowerowa pomiędzy Jabel i Waren
  Bardzo zimna noc zapowiadała wyż i piękną pogodę już do końca wyprawy. Tak też było. Wyjechaliśmy  później, gdyż trochę trwało dosuszenie namiotu i wiaty z rosy. Po niedobrej jajecznicy z proszku, mieliśmy nadzieję na świeże pieczywko  z Lidla w Waren, jedynym większym mieście na naszej trasie. Piękna pogoda, łany rzepaku i masę kwitnących drzew  owocowych, tych dzikich i w sadach, umilały nam podróż przez łagodne już dzisiaj pagórki i równiny. Przez Dahmen, ruszyliśmy na Moltzow, trzymając się trasy rowerowej na Waren. Parę kilometrów przyszło nam jechać bardzo nieprzyjemnymi kocimi łbami, ale już w Moltzow trafiliśmy na ścieżkę rowerową wzdłuż szosy, która po paru kilometrach zniknęła. My jednak skręciliśmy szybko z głównej drogi i dalej jechaliśmy już spokojnymi asfaltówkami, a od jeziora  Jabel, trasą tylko dla rowerów. Na trasie spotykaliśmy wielu rowerzystów, takich "jednodniowych", widać było, że ścieżka rowerowa pomiędzy Jabel, a Waren jest tam popularna.
Pomost nad jeziorem Feisneck w Parku Narodowym  Müritz
  Wkrótce wjechaliśmy na przedmieścia miasta. Ścieżka przeprowadziła nas bezpiecznie przez środek Waren, ale biegła wzdłuż głównej drogi, więc byliśmy lekko ogłuszeni hałasem i pragnęliśmy jak najszybciej wydostać się z niego. Po szybkich zakupach udało nam się bez błądzenia wyjechać w dobrym kierunku na Park Narodowy Müritz, przez który biegła nasza dalsza droga. Naszym celem było okrążenie wielkiego jeziora Müritz, największego śródlądowego jeziora Niemiec.
  Najpierw jednak, na najbliższym miejscu wypoczynkowym rzuciliśmy się na bułeczki, gdyż pora już była najwyższa na lunch, zwłaszcza po słabym śniadaniu. Parkiem Narodowym Müritz wiedzie piękna ścieżka rowerowa, a także liczne trasy piesze. Na ścieżce spotykaliśmy wielu rowerzystów, ale tłoku nie było. Na trasie pojawiały się przeróżne urządzenia umilające wędrówkę rowerzystom:wiaty, pomosty wchodzące wgłąb jezior, wieże widokowe, itp. Za miejscowością Schwarzenhof, droga wiodła mierzeją poprowadzoną przez rozległe bagna.. Nie spieszyliśmy się,
Zachód słońca nad Müritz
delektując się tym najpiękniejszym dotąd odcinkiem naszej podróży, robiliśmy masę zdjęć, wiec na kemping w miejscowości Boek dojechaliśmy po 18. Kemping był bardzo ładny, w lesie, nad samym jeziorem, ale recepcja w tym okresie działała do 16. Rozbić się oczywiście można, ale nici z prysznica, gdyż nie miał nam kto nabić punktów na specjalną kartę wpuszczającą do węzła sanitarnego. Kartę na szczęście udało nam się dostać w restauracji. Prysznic musiało nam zastąpić chlapanie się nad umywalką , ale daliśmy radę. Po obiedzie szarpnęliśmy się nawet na deser w kawiarni kempingowej, a następnie zdążyliśmy na czyściutki zachód słońca nas jeziorem i obserwowaliśmy ledwo majaczący drugi brzeg, gdzie przyjdzie nam nocować
na drugi dzień. 

  Dzień czwarty, 26. 04. 2014r.

  54km.

Stara łódź w porcie Rechlin
  Pogoda od rana była piękna. Noc była znacznie cieplejsza niż poprzednia, jedynym problemem były wydzierające się na drzewach nad naszymi głowami wrony, na które nawet stopery w uszach nie pomagały. Jedna była nawet na tyle bezczelna, że ukradła nam tackę z jedzenie, zamkniętą i dosyć sporą, musiała więc to być jakaś "przypakowana" wrona.
  Ruszyliśmy dalej na południe wokół jeziora dobrze oznakowaną trasą MR (Müritz Radrundweg) do portowego miasteczka Rechlin. Tam skręciliśmy na ścieżkę rowerową do portu, pooglądaliśmy
jachty, a także wyeksponowaną na brzegu starą łódź, ok 30-metrową, pamiętającą pewnie dawne czasy.
 Ciekawym zjawiskiem, zaobserwowany przez nas na wielu jeziorach Meklemburgii, są szeregi domków na wodzie. Stoją one na palach przy brzegu i pełnią funkcję daczy dla rybaków i letników.
  Powstały one głównie w okresie radosnego NRD. Obecnie niemiecki zarząd dróg wodnych nie
Domki na palach nad jeziorem Nebel
wydaje zezwoleń na stawianie takich nowych obiektów. My obserwowaliśmy te malownicze osiedla m.in. w Krakow, Bad Stuer nad Plauer See i w miasteczku Jabel nad jeziorem o tej samej nazwie.

  Dalej za znakami MR, których będziemy się trzymać do końca etapu, jechaliśmy wzdłuż odnogi jeziora Müritz na miejscowość Larz, następnie Krummel, gdzie asfaltowa droga przeszła w szutrową i poprowadziła nas lasami nad piękne jezioro Nebel, z widniejącymi gdzieniegdzie domkami na palach. Na czymś w rodzaju dzikiego kempingu zrobiliśmy sobie przerwę, był nawet pomysł kąpieli w jeziorze, ale temperatura wody szybko ostudziła nasze zapały. Dalej trasa prowadziła pomiędzy jeziorem Nebel, a Thuren i przywiodła nas do sennego miasteczka Bucholz. Dzisiaj trasy prowadziły nas głównie przez lasy, ale też malowniczymi, kolorowymi polami, drogami po wygodnych płytach, asfaltowymi lub utwardzonymi. Raz tylko nad samym jeziorem Müritzarm (odnoga właściwego Müritz) przyszło nam telepać się po wybojach, ale już od Vipperow,  na 
Wieża widokowa na trasie Müritz Radrundweg
południowym krańcu jeziora, jechaliśmy aż do kempingu w okolicy miasteczka Gottum, prawie całkiem pustymi wiejskimi drogami o bardzo dobrej nawierzchni.Po drodze zrobiliśmy zakupy w większym mieście Robel, położonym nad wciętą zatoką Binnen. Miasteczko okazało się ładne, dość  ludne, była sobota, deptaki pełne były spacerowiczów. My jednak chcieliśmy się koniecznie dzisiaj wykąpać pod prysznicem i bojąc się zamknięcia recepcji, parliśmy na północ. Okazało się, że niepotrzebnie tak się spieszyliśmy, bo tym razem pan w recepcji był aż do 18. Kemping okazał się najładniej dotąd położony, z widokiem na najszerszą część "niemieckich Śniardw", ale mocno nawietrzny. Namiot rozbiliśmy parę metrów od jeziora, a nasza wiata przeciwdeszczowa służyła nam tym razem za parawan od wiatru. Do snu kołysały nas fale uderzające o brzeg i czuliśmy się jak nad morzem.



  Dzień piąty, 27. 04. 2014r.
Wietrzny kemping nad  Müritz  w okolicy Gottum

  40km.

Single-track nad Plauer See
 Ostatni dzień naszej podróży musiał być etapem połowicznym, gdyż ok. 14 chcieliśmy wyruszyć z Bad Stuer, gdzie czekał samochód (taką mieliśmy nadzieję), do Polski. Pogoda dalej trzymała. Pożegnaliśmy słoneczny i wietrzny kemping nad Müritz i dalej MR-em, dojechaliśmy do Gottum. Tutaj musieliśmy opuścić wygodny i dobrze oznakowany szlak wokół jeziora i przebijaliśmy się terenami rolniczymi po lepiej lub gorzej oznakowanych trasach,aby zamknąć pętlę. Do miejscowości Sietow korzystaliśmy ze ścieżki rowerowej koło szosy na Malchow, później ścieżka zniknęła, a szosa była dość ruchliwa, więc szybko uciekliśmy z niej by ruchem konika szachowego przez małe miejscowości dotrzeć do Zislow nad Plauer See. Nie było jeszcze tak bardzo póżno, a my zgłodnieliśmy, więc w Zislow na plaży zatrzymaliśmy się w Imbisie dla rowerzystów i udało nam się "zaliczyć" w tym ostatnim dniu fischbroty, które tak miło wspominaliśmy po wyprawie na Rugię. Są to bo prostu bułki z rybą, może być wędzona, marynowana, pieczona, itp. Fischbroty okazały się bardzo dobre i tak przy piwku, z widokiem na wietrzne jezioro Plau,  zaczynaliśmy podsumowywać naszą wyprawę. 
  Zostało jednak  jeszcze trochę do przejechania i podjęliśmy decyzję, że pojedziemy trasą tuż nad jeziorem. Była ona bardzo malownicza, ale wyboista i wąziutka, nadająca się na rower górski na  lekko, a nie na nasz ciężki kaliber. Lunch się w żołądkach wywracał, a my, chcąc nie chcąc, walczyliśmy na nadwodnym single-tracku. W Bad Stuer wyjechaliśmy w końcu na asfalt i po przejechaniu tego XIX wiecznego  uzdrowiska, pełnego starych, ale pięknie odnowionych willi, odnaleźliśmy zaparkowany przed kempingiem za "friko", samochód, cały i zdrowy. Droga do kraju tym razem przebiegła szybko i sprawnie.



  Podsumowanie


  Sieć szlaków i dróg rowerowych na Pojezierzu Meklemburskim jest gęsta, dobrze oznakowana - jak to w Niemczech. Ale nie znajdziemy tu wielu  asfaltowych dróg rowerowych typu holenderskiego czy naddunajskiego. Trasy prowadzą często drogami gruntowymi, wąskimi nadbrzeżnymi ścieżkami, co najwyżej umocnionymi płytami albo szutrem. Idealne dla tych, którzy więcej niż wygodę jazdy, cenią sobie ciszę i spokój. Z tą wygodą też nie było aż tak źle i poza kilkoma "wpadkami", na szczęście krótkimi( piach, pokrzywy, kocie łby), było dobrze. Pogoda dała z siebie wszystko, co najlepsze i "odpukać" nasze szczęście co do aury trwa nadal. Sprzęt spisał się znakomicie, głównie wskutek wymiany mojego roweru po zeszłorocznej Danii z górskiego na trekingowy, idealny na takie wyprawy.
  Pojezierze Meklemburskie nie pokazało nam jeszcze wszystkiego, co ma do zaoferowania. Pozostał nie mniej malowniczy rejon na wschód i północ od jeziora Müritz, pełen mniejszych jezior, lasów i tras rowerowych. Warto będzie kiedyś tu wrócić na kilkudniową rundę

 

link do mapki trasy